czwartek, 27 lutego 2014

Pożegnanie

Kochane moje. Odpuszczam sobie blogowanie. Pisanie na blogu okazało się być dla mnie jedynie krótką przygodą, która w pewien sposób nie wypaliła. Nie poczułam "tego czegoś", nie mam wiecznej motywacji, kopniaka, takiej chęci do pisania, choć wydawało mi się, że publikowanie będzie mnie nieustannie nakręcać. Tak się jednak nie stało, straciłam jedynie wenę, a pisanie o chłopakach przestało mnie satysfakcjonować. Czuję, że muszę ogarnąć się w swoim życiu, by to, co sobie tworzę w swojej wyobraźni, tak naprawdę przytrafiło się mnie. Chciałabym skupić się na szkole i dostać się na wymarzone, choć ciężkie studia, a żeby to zrobić, trzeba zebrać się do kupy już teraz. Dlatego pisanie, jakakolwiek jego forma, spadły u mnie na dalszy plan, właściwie nie zaglądam już do Worda. Tworzenie i publikowanie dla Was, nawet jeśli było to 2,5 imagina, okazało się naprawdę fajną sprawą, chociaż nie dawało mi aż takiej satysfakcji, jakiej się spodziewałam. Cieszę się jednak, że przynajmniej część z Was czytała moją pisaninę z emocjami  i zaciekawieniem . Mam nadzieję, że miło mnie zapamiętacie, a być może któraś z Was zajmie moje miejsce i będzie spełniać funkcję autorki lepiej niż ja. Weronika zostawiła mi "uchylone drzwi" za co jestem jej bardzo wdzięczna, więc jeśli tylko coś wpadnie mi do głowy, postaram się napisać dla Was coś naprawdę wartego uwagi. Teraz jednak to nie jest mój czas i nie moje miejsce, dlatego wolę pozostać z Wami jako czytelniczka. Bardzo, bardzo, bardzo dziękuję Weronice, Agacie i Mai za szansę i za to, że mogłam je poznać. Są naprawdę niesamowite i to była bardzo przyjemna współpraca <3 A Wam, kochane czytelniczki, dziękuję za każdy komentarz. Nawet jeśli nie zagrzałam tutaj zbyt długo miejsca, to bardzo cieszę się, że miałam swoją szansę na blogu One Direction Polskie Imaginy.
Dziękuję i być może do napisania!
Madzia







niedziela, 16 lutego 2014

#173 Louis (część 2)



-Max, musisz wyjeżdżać? Nie chcę tu zostawać sama… - zaczęłam marudzić podnosząc się z łóżka. Szybko wciągnęłam na siebie koszulkę mojego chłopaka i spojrzałam w lustro. Siniaki i spuchnięta warga zaczynały znikać. Wizytę u mamy przełożyłam na kolejny weekend. Tę sobotę i niedzielę miała spędzić sama, Max musiał jechać do Bradford załatwić jakieś sprawy z tamtejszym dilerem. Jeśli wszedł na nas teren, to bardzo mu współczuję…
-Kochanie, to tylko dwa dni, nie ci nie będzie. Zostawiam cię pod opieką Andy’ego i Dana. Będę za tobą bardzo tęsknił. Masz być grzeczna, rozumiesz? Obiecujesz? – Max spojrzał mi głęboko w oczy. Nachyliłam się, aby go pocałować. Chciałam, żeby mi ufał, żeby się nie martwił. Miałam zamiar przesiedzieć te dwa dni w domu przeglądając nasze zdjęcia i jedząc czekoladę. Ewentualnie robiąc jakąś małą imprezę z przyjaciółkami… Przeżyłam bez niego 17 lat. Wytrzymam jeden weekend nie robiąc sobie przy tym krzywdy. Kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy połączeni niemą obietnicą, Max wyszedł z pokoju. Przez okno widziałam jak odjeżdża swoim Range Roverem. Andy i Dan czatowali dookoła domu i pod drzwiami. Imprezę czas zacząć. Szybko odpaliłam swojego MacBook’a i napisałam wiadomość do swoich przyjaciółek, Sierry i Vicky. Już po pół godzinie stawiły się pod moimi drzwiami wraz z dwoma litrami wódki, butelką tequili, pięcioma paczkami chipsów i chyba dziesięcioma pudełkami lodów.
-Mówiłam Vicky, że nie wiem, gdzie takie trzy kruszyny jak my to pomieszczą, zakładając, że zrobisz swoje popisowe tosty, ale nie chciała mnie słuchać. – Sierra śmiała się głośno całując mnie w policzek. Tym czasem obładowana Vicky kopnęła ją w kostkę. Już po chwili śmiałyśmy się wszystkie trzy.
-Ja tam do kruszyn nie należę. – udawałam zrozpaczoną wywołując tym samym kolejne salwy śmiechu.
-Tak? W takim razie oddawaj mi swój tyłek i bierz moją kość, na której nawet nie da się wygodnie usiedzieć. – Sierra klepnęła mnie w mój krągły tyłek, na co odwróciłam się i idąc przed siebie zaczęłam nim zabawnie kręcić. Zataczając się ze śmiechu dotarłyśmy w końcu do kuchni. Schowawszy lody do zamrażarki, zrobiłyśmy chyba z pięćdziesiąt tostów i wsypałyśmy chipsy do miseczek. Wzięłyśmy wszystko do salonu i przygotowałyśmy szklanki na colę i alkohol. Należałyśmy do gangu i doskonale wiedziałyśmy, że nie należy pić na pusty żołądek. Chociaż nam to akurat było bez różnicy,  bo miałyśmy zamiar porządnie się upić. Kota nie ma, myszy harcują. Czułyśmy się całkowicie bezpieczne pod nadzorem Andy’ego i Dana stojących na zewnątrz, włączyłyśmy głośno muzykę i zaczęłyśmy tańczyć dziki, seksowny taniec. Vicky ustawiła kamerę na kominku i dołączyła na nas. Po niezliczonej ilości wymachów biodrami i upadków na miękki dywan, w końcu się poddałyśmy i opadłyśmy zmęczone na kanapę.
-Świetnie się bawiłam, potrzebowałam tego. Z Maxem to nie jest takie łatwe. Czasem bym chciała, no wiecie. – czknęłam. Zebrało mi się na pijackie wyznania. – Normalnego chłopaka, żeby mi kupował kwiatki i zabierał do kina. I żeby mnie, kurwa, nie bił! – Wykrzyknęłam i zaniosłam się pijackim śmiechem. Oj, za dużo tequili, za dużo.
-Przynajmniej seks z gangsterem jest dużo fajniejszy, niż z taką typową ciotą z liceum, która się boi dotknąć twoich cycków. Wierzcie mi, wiem coś o tym. – Sierra praktycznie już płakała ze śmiechu.
-Nie mów, że zaliczyłaś licealistę. – dołączyłam do niej i już po chwili tarzałyśmy się po podłodze.
-Bo to jednego. – Myślałam, że łkanie i śmianie się jednocześnie jest niemożliwe, jednak Sierra jakimś cudem tego dokonała.
-Dziewczyny, niedobrze mi! – Vicky pozieleniała na twarzy i wybiegła z pokoju. Momentalnie spoważniałyśmy i popatrzyłyśmy na siebie.
-Powiedziałam coś obrzydliwego? Lepiej pójdę zobaczyć co z nią, a ty tu leż. Jeśli wstaniesz i się przewrócisz to ja cię nie będę zbierać. – Popatrzyłam za wychodzącą z pokoju Sierrą i położyłam się wygodniej na kanapie. Moje oczy zaczęły się kleić. Zobaczyłam przed sobą zbliżającą się postać. Była zbyt wysoka jak na Sierrę, czy Vicky, ale też zbyt barczysta, by być Danem czy Andym. Zaśmiałam się cicho, może dziewczyny zadzwoniły po striptizera? Jego twarz wydawała mi się jednak dziwnie znajoma, więc uśmiechnęłam się lekko. To ktoś, kogo znam, po co się bać? Jego ręka przyłożyła coś do mojej twarzy, coś, co nasiliło chęć spania. Nie obawiałam się. To znajomy. Znajomy… Gdybym tylko wiedziała, że przede mną stoi właśnie mój największy koszmar.

~*~
Obudził mnie koszmarny ból głowy, pleców i nadgarstków. Otworzyłam z trudem oczy, jednak wciąż otaczała mnie ciemność. Nie czułam się komfortowo siedząc na czymś zimnym, co przypominało fakturą kamień. W dodatku moje krótkie szorty odsłoniły nogi, które teraz marzły w tej kanciapie. Moje ręce znajdowały się nad moją głową, a dokładniej były doczepione do ściany, chyba za pomocą łańcucha. Ostatnie procenty zdołały ulecieć z mojego organizmu, gdy przypomniałam sobie, czyją twarz widziałam tuż przed utratą przytomności. Louis. Louis pierdolony w dupę Tomlinson. Chyba sobie leciał w kulki. Porwał mnie, czy co? Czemu mnie związał i wrzucił do jakiejś śmierdzącej komórki? Jakim cudem obszedł Dana i Andy’ego i dostał się do domu? O co znowu chodzi między nim, a Maxem? I co ja mam do tego wszystkiego? Nie bałam się, byłam przyzwyczajona do takich sytuacji. Sytuacji, w których One Direction karało i krzywdziło kobiety z naszego gangu. Nie byłam nigdy w takim położeniu, ale jedyne co czułam w tej chwili to bezgraniczne wkurwienie. Poczekajcie tylko, głupie cioty, Max wróci to was wszystkich powybija jak szczury. Byłam pewna. Moje rozmyślania przerwało głośne otwieranie drzwi. Zapaliło się światło, na co gwałtownie zmrużyłam oczy. Zobaczyłam Loczka.  Ten popapraniec, który miał inną kobietę każdej nocy. Spojrzał na mnie ze złośliwym uśmieszkiem, po czym otworzył zwoje parszywe usta:
-Proszę, proszę. Czy nasza królewna się wyspała? Kacyk męczy? Przygotowałem ci śniadanie. Z największą przyjemnością obejrzałbym jak się nim dławisz, ale mamy dla ciebie inne atrakcje. – podszedł do mnie,  uwolnił moje nadgarstki i podniósł jednym ruchem z ziemi, jakbym nic nie ważyła. A ważyłam. – Na górę. – zarządził. Jednak kiedy się nie ruszyłam, złapał mnie brutalnie za włosy i wyciągnął z piwnicy. Nie krzyczałam. Z doświadczenia wiedziałam, że to ich tylko nakręcało. Szłam za nim modląc się, aby nic nie zrobił moim długim włosom. To był jakiś absurd. Jeden z największych gangsterów w Londynie mnie porwał, a ja martwię się o swoje włosy. Kiedy już dotarliśmy do kuchni, praktycznie popchnął mnie na krzesło. Spojrzałam na niego złowrogo, po czym jak gdyby nigdy nic zaczęłam jeść tosty. Obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem i parsknął.
- Jedz szybciej, mała. Mamy sprawy do załatwienia. – kiedy zobaczył, że nie reaguję, znowu złapał mnie za włosy  tym razem od razu rzucając mną o podłogę. Syknęłam z bólu, ale nie miałam zamiaru płakać. Niech ten pajac nie ma satysfakcji. Wypuściłam z ust głośny syk, kiedy wylał na mnie gorącą kawę. Co do chuja? Przyjrzałam się czerwonym plamom tworzącym się na skórze rąk. Na szczęście nie oblał mnie wrzątkiem, ale i tak bolało jak cholera. Nagle usłyszałam czyjeś kroki, a już po chwili donośny głos.
-Dość, Styles. Wychodzisz. Teraz. – z nieukrywanym podziwem patrzyłam, jak zgaszony Loczek wychodzi z pokoju. Jednak kiedy spotkałam spojrzenie Louisa bacznie obserwujące moją twarz, przestałam się głupkowato uśmiechać. – Nic ci nie zrobił, skarbie? Cudownie. Sam chciałem zająć się tą śliczną buźką. – Tomlinson przejechał dłonią po moim policzku. Wzdrygnęłam się, ale nie cofnęłam. Znałam historie o przywódcy One Direction. Nawet jeśli zamierzał użyć mnie jako broni przeciwko Maxowi i był znany z tego, że nie jest porywczy, nie chciałam ryzykować wybitych zębów, czy podbitego oka już na dzień dobry. Poprowadził mnie do sąsiedniego pokoju z dużym podwójnym łóżkiem i licznymi szafkami. Na biurku stał biały MacBook, a na dywanie pluszowy dywan. Mimo przytulnego wnętrza, czułam czystą niechęć do tego pomieszczenia, w którym Tomlinson prawdopodobnie baraszkował sobie każdej nocy z inną. Musiałam się jednak przespać, żeby mieć siły na przeżycie kolejnego dnia. Nawet jeśli łóżko nie było zbyt zachęcające.
Obudziły mnie promyki słońca i czyjaś ręka muskająca mój policzek. Otworzyłam oczy, licząc na to, że zobaczę Maxa. Uniosłam się na łokciach widząc zupełnie inną osobę. Louis.
-Zaczniemy od czegoś przyjemnego, skarbie. – powiedział szatyn ustawiając swojego iPhone’a na półce w sypialni i włączył nagrywanie. Przełknęłam gulę formującą się w gardle. – Uśmiechnij się dla Maxa. I bądź grzeczna. – z rosnącym przerażeniem obserwowałam dłoń Tomlinsona sunącą wzdłuż mojego policzka do dekoltu, tylko po to, aby odsłonić moje ramię i zsunąć ramiączko stanika. Zaczynało się robić nieciekawie.  Dołączył drugą rękę, którą ciasno oplótł wokół mojej talii. Siedziałam na łóżku będąc doskonale widoczną w kadrze naszego filmu. Chłopak delikatnie mnie przesunął po czym usiadł nade mną przerzucając kolana po bokach mojego ciała. Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami . Jego oczy pozostały zimne, jednak w okolicy ust gościł niewielki uśmiech.
-Doskonale. – wyszeptał sunąc dłonią po moim dekolcie, wzdłuż wcięcia talii, aż po linię bioder. Po chwili delikatnego, ale równocześnie władczego dotyku, wpił się gwałtownie w moją szyję. Nie mogłam powstrzymać głośnego jęknięcia, które bynajmniej nie było spowodowane przyjemnością. Poczułam jego zęby wbijające się w moją skórę w różnych miejscach. Cholera, naznaczał mnie! Ból zaczynał się robić nieznośny, gdy dotarł do mojego czułego miejsca za uchem, które do tej pory było zarezerwowane jedynie dla Maxa. Mocniej zassał skórę, czym wywołał kolejne jęknięcie.
-Och, [T.I.]… - szepnął z wyczuwalnym podnieceniem w głosie. – To dopiero początek…
Bóg wie, że miał cholerną rację.

~*~
Patrzyłam na Louisa z czystym obrzydzeniem wymalowanym na twarzy, gdy odsunął się ode mnie, po czym wziął telefon i zaczął jeździć palcem po ekranie. Przypuszczałam, iż wysyła właśnie Maxowi filmik, na którym bezczelnie mnie obmacuje. Właściwie to nawet nie było obmacywanie. Ledwo mnie dotknął w porównaniu w tym co mógł i prawdopodobnie chciał zrobić. Ale wiedziałam, że to wystarczy, aby Max poczuł chęć zamordowania Tomlinsona i każdego, kto stanie mu na drodze, aby go powstrzymać. Szczerze? Nie miałam z tym żadnego problemu. Gdybym tylko miała pewność, że poradziłabym sobie z moim oprawcą, spróbowałabym czegokolwiek. Jednak po domu wciąż kręcili się jego ludzie, więc wolałam spokojnie poczekać na pomoc i nie próbować żadnych sztuczek. Obróciłam się do Louisa plecami i usiadłam dalej na łóżku. Schowałam twarz w kolanach i oplotłam się ramionami. Poczułam jego palce na szyi, ale nie zareagowałam. Po chwili usłyszałam zamknięcie drzwi i przekręcenie zamka. Czyżby to była moja nowa cela? Rozejrzałam się po pokoju. Dopiero teraz zauważyłam, że okna były szczelnie zabite deskami, a na półkach czy biurku nie znajdowały się żadne ostre, ciężkie przedmioty mogące w jakikolwiek sposób pomóc mi w ucieczce czy samoobronie. MacBook był pozbawiony zasilacza i wyłączony, a za drugimi drzwiami kryła się łazienka. Nie było w niej chociażby lustra. Do dyspozycji miałam tylko żel pod prysznic, pastę i szczoteczkę do zębów oraz grzebień. Nic poza tym. Louis pomyślał o wszystkim. O każdej możliwości. Wziął nawet pod uwagę to, że zbiję szkoło i zaatakuję go odłamkiem. Bydlak miał doświadczenie. Zamknął mnie w złotej klatce i czekał na Maxa. Chciał go skrzywdzić. Nie miałam co do tego wątpliwości. Ale nie miałam zamiaru łatwo się poddawać. To nie było w moim stylu. Tomlinson może przewidzieć każdy ruch przeciętnej porwanej dziewczyny. Ale ja nie byłam przeciętną porwaną dziewczyną. Byłam wkurwioną dziewczyną. I całą moją wściekłość miałam zamiar wykorzystać do znalezienia alternatywnego wyjścia. Nie miałam żadnych wątpliwości co do tego, że gdzieś w tym pokoju znajduje się broń na Tomlinsona. 
Tą bronią byłam ja. 


Hej, Słoneczka. Idzie do Was wiosna? U mnie już prawie jest! Dziękuję każdej z Was, która znalazła chwilę i skomentowała ostatnią część. Mam nadzieję, że ta również spotka się z Waszym zainteresowaniem i chętnie pozostawicie swoją opinię. Akcja powoli się rozkręca i chociaż pierwsze spotkanie [T.I.] i Louisa nie należało do najszczęśliwszych, mogę Wam zdradzić, że już niedługo nasza bohaterka będzie miała duży mętlik w głowie i w uczuciach. Ale to było raczej do przewidzenia :) Życzę Wam pogodnego tygodnia i do następnego :) Buziaki,
Madzia 

niedziela, 9 lutego 2014

#172 Harry&Zayn (część 7) zakończenie




9:25
Przepraszam, Harry, powinnam była Ci powiedzieć.
Odezwij się do mnie, kiedy to przeczytasz.

9:50
Wiem, że jesteś na mnie zły, ale naprawdę jest mi przykro.
Jak długo zamierzasz to ciągnąć? Tęsknię za Tobą.

10:32
Przepraszam.

11:50
Harry, wiem, że sprawiłam Ci przykrość,
ale naprawdę nie miałam zamiaru Cię skrzywdzić.
Spotkałam się z nim z ciekawości, nie sądziłam,
że przyjdzie do mnie rano.

11:54
Wybaczysz mi?

12:43
Odezwij się do mnie, umieram bez Ciebie.

14:21
Harry, nie wytrzymam tego dłużej. Otwórz drzwi
albo chociaż odpisz, tęsknię za Tobą.

„Usuń wiadomość”.
Ukłucie w sercu, kiedy mój kciuk z wahaniem zatrzymał się na klawiszu potwierdzenia, tylko wzmogło poczucie beznadziei. Odrzuciłem telefon na bok, decydując się na zostawienie wszystkich tych smsów w swojej skrzynce, jakby to miało w jakikolwiek sposób pomóc mi w rozwiązaniu całej tej sytuacji. Nie powinienem był tak zareagować. Nie miałem do niej żadnego prawa, nie miałem od niej żadnych obietnic, nie miałem powodu, by łudzić się, że chce czegoś więcej. Sądziła, że to jej wina, że jestem na nią zły i dlatego się odciąłem. Ale dlaczego miałbym być zły? To był jej wybór.

Powiedziałaś, że tego chcesz
Ja powiedziałem, że to wszystko jest Twoje
Jeśli masz już tego dość
Dlaczego mówiłaś „na zawsze”?
Jeśli „na zawsze” jest za tymi drzwiami
Zignoruję, gdy zawołasz.


- Która to już?
Podniosłam głowę z jego klatki piersiowej, wierzchem dłoni ocierając policzek i spoglądając na niego spod mokrych rzęs. Jego usta były zaciśnięte, a wzrok utkwiony w naprzeciwległej ścianie, a mimo to nie zaprzestawał uspokajającego gładzenia moich pleców. Był piękny w spowijającym jego twarz mroku, który zalał pokój po tym, jak okna zostały zasłonięte.
- Co takiego?
- Która to już wiadomość? – sprecyzował. – Do tej pory ani razu ci nie odpisał, po co piszesz kolejne?
Jego głos był cichy i spokojny, ale doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo irytuje go moje zachowanie. A przynajmniej potrafiłam to sobie wyobrazić. Do tej pory ani razu nie skomentował mojego aktu rozpaczy, ciągłego płaczu i smsów, które co kilkadziesiąt minut opuszczały mój telefon. Jego cierpliwość była zaskakująca, ale w końcu musiała się skończyć i wcale go za to nie winiłam.
- Przepraszam – wydusiłam, podnosząc się do pozycji siedzącej. Który raz dzisiaj przepraszałam?
Usłyszałam jego ciche westchnienie i kilka sekund później jego ręce owinęły się wokół mnie, a broda spoczęła na moim ramieniu. Zamknęłam oczy, by powstrzymać łzy, które po raz kolejny zaczęły cisnąć się do moich oczu. Jego ciepły oddech łaskotał delikatnie skórę mojej szyi, a zapach perfum na krótki moment złagodził moje zszargane nerwy. Jeśli istniała osoba, która potrafiła mnie uspokoić po tym wszystkim, to bez wątpienia był to Zayn.
- Nie, to ja przepraszam – odparł, składając lekki pocałunek na moim ramieniu. – Wiem, że jest ci ciężko. Nie powinienem był tego mówić.
Słowo „ciężko” nie było w stanie nawet w niewielkim ułamku odnieść się do mojego obecnego stanu, ale nie znałam też żadnego innego, które opisałoby je w odpowiedni sposób. Nie chciałam przez to wszystko przechodzić, nie na mojej pieprzonej, wymarzonej wycieczce pieprzonym, wymarzonym transatlantykiem do pieprzonego, wymarzonego Nowego Jorku. Dlaczego chociaż ten jeden jedyny raz nie mogło być idealnie?
- Mogę z nim porozmawiać – zaproponował cicho.
Wiedziałam, że powiedział to tylko i wyłącznie dlatego, że chciał w jakiś sposób poprawić mi humor. Mimo to nie sądziłam, by był to dobry pomysł, bo jeszcze bardziej niż Harry nienawidził teraz mnie, nienawidził właśnie Zayna. Wolałam nie ryzykować jeśli chodzi o tą dwójkę, więc pokręciłam przecząco głową, a na moje usta wkradł się lekki uśmiech. Dobre chęci Malika? O tym nie pomyślałabym pierwszego dnia pobytu tutaj.
- Nie musisz tego robić – odparłam spokojnie, a on wzmocnił uścisk rąk na moim ciele. – To i tak nic by dało. Ale dziękuję za propozycję, to wiele dla mnie znaczy, Zayn.
- Nie dziękuj, skoro w żaden sposób nie mogę ci teraz pomóc – odparł pochmurnie, przyciskając wargi do mojego karku.
Faktycznie. Nie mógł. Ale to nie oznaczało, że nie chciał i ta myśl była naprawdę miła. Odwróciłam głowę w jego stronę, posyłając mu delikatny uśmiech, który natychmiast odwzajemnił. Chłopak złożył jeszcze jeden krótki pocałunek na moich ustach, po czym rozłożywszy się wygodnie na łóżku, przyciągnął mnie do siebie.

***

Doszedłem do wniosku. Po tak długim czasie to była dla mnie pewna nowość, bo nie byłem pewny, czy ten moment kiedykolwiek nastanie. Tak szybko, jak myśl ta zawitała, w mojej głowie, palce odnalazły w kieszeni komórkę i już kilka chwil później wysyłałem do niej krótką wiadomość.

Przyjdź do mojego pokoju, proszę.

Uśmiechnąłem się pod nosem, jednocześnie nieco się martwiąc. Może być zła, że do tej pory tak ją zbywałem, w gruncie rzeczy nie dawałem jej żadnego znaku życia. Miała prawo się martwić.
Nie musiałem jednak zbyt długo się nad tym zastanawiać, bo kilkanaście minut później drzwi otworzyły się z hukiem, a ona wpadła bez najmniejszego skrępowania do środka, szybko odnajdując wzrokiem moją osobę.
-Harry – westchnęła, kilkoma krokami pokonując dzielącą nas odległość i wpadając w moje ramiona. – Martwiłam się o ciebie, jak mogłeś mi to zrobić?
Uśmiechnąłem się, zdając sobie sprawę z tego, że moje przypuszczenia częściowo się sprawdziły. Nie siedziała spokojnie, ciesząc się brakiem mojej obecności, to było pocieszenie. Zacisnąłem ramiona na jej drobnym ciele, może nieco zbyt mocno, ale nie protestowała, a ja nie zamierzałem przestawać. Oparłem brodę na jej głowie, zastawiając się, jak zacząć moją długą przemowę. Musiałem zrobić to jak najszybciej, zanim ona zacznie mówić.
- Posłuchaj – mruknąłem natychmiast, gładząc opiekuńczo jej ciepłe plecy. – Powinienem cię przeprosić, mam za co.
- Harr… - zaczęła, ale szybko jej przerwałem. Wiedziałem, że ciężko będzie ją uciszyć.
- Ćśś… Pozwól mi powiedzieć.
Westchnęła z rezygnacją, mocno wtulając się w moją klatkę piersiową, a ja wziąłem głęboki wdech, gotowy, by powiedzieć jej wszystko, co leżało mi do tej pory na sercu.
- Po pierwsze przepraszam, że nie odpowiadałem na twoje smsy, na twoje prośby… Wiem, że sprawiłem ci przykrość, jest mi źle z tego powodu. Masz prawo być na mnie o to wkurzona, sam byłbym wkurzony, gdybym był w twojej sytuacji. To nie jest dobre wytłumaczenie, ale musiałem pobyć przez chwilę sam i przemyśleć to wszystko, żeby teraz móc z tobą normalnie porozmawiać.
- Martwiłam się, że coś ci się stało – jęknęła, przerywając mi mój melancholijny monolog.
- Wiem – odparłem. – Dlatego przepraszam. Przepraszam też za to, jak zareagowałem, gdy zobaczyłem cię z… z tym chłopakiem. Poczułem się trochę zdradzony, bo nie miałem pojęcia o tym, że się ze sobą spotykacie, a wtedy wszedłem do pokoju i wy… uhm… W każdym razie nie powinienem był odstawiać takich scen, nic się przecież nie stało. Nic, o co mogłem być na ciebie zły. Nie powiedziałaś mi o nim, ale może po prostu nie zdążyłaś, a ja założyłem, że to przede mną ukrywasz. Przepraszam.
Odsunęła się ode mnie z miną, która nie wróżyła nic dobrego. Zignorowałem dreszcz zdenerwowania i spojrzałem na nią pytająco. Nie wyglądała na szczęśliwą z powodu moich wyjaśnień.
- Hazz… - zaczęła, ale zamiast powiedzieć cokolwiek więcej, zagryzła dolną wargę i usiadła na brzegu mojego łóżka, pociągając mnie za sobą.
- Coś się stało?
- Nie gniewaj się na mnie, ale po części miałeś rację. Celowo nie mówiłam ci o Zaynie, bo podejrzewałam, jak może wyglądać twoja reakcja. Bałam się, że obrazisz się na mnie i przestaniemy ze sobą rozmawiać. Przepraszam, powinnam była od razu ci powiedzieć, uniknęlibyśmy tego wszystkiego – wydusiła szybko, unikając mojego spojrzenia.
A więc jednak nie chciała mnie wtajemniczyć… Jeśli mam być szczery, zrobiło mi się trochę przykro po tym, co od niej usłyszałem. Wolałem jednak wierzyć w swoją wersję wydarzeń, to znacznie ułatwiłoby nam tę rozmowę. Cóż…
- Było, minęło. Ale chcę powiedzieć ci coś jeszcze, chcę żeby między nami było już całkowicie w porządku – powiedziałem, spuszczając wzrok na swoje palce. Teraz albo nigdy. – Przez pewien czas… uhm.. kiedy byliśmy na tym statku… czułem do ciebie coś więcej.
Poczułem na sobie jej zaskoczony wzrok, ale nie miałem odwagi podnieść oczu. Nie miałem pojęcia, jak zareaguje na to wyznanie. To chyba był moment, którego najbardziej się bałem. Ale mimo wszystko czułem, że jestem jej winien wyjaśnienia po tym wszystkim, a to wiązało się też z deklaracją moich uczuć do niej. Nie skomentowała tego jednak w żaden sposób, więc postanowiłem kontynuować.
- Może to była kwestia tego, że dawno nie przebywaliśmy ze sobą we dwoje przez tak długi czas i… trochę mnie poniosło? W każdym razie, siedząc dzisiaj zamknięty tutaj, doszedłem do wniosku, że nie mogę być w tobie zakochany, zależy mi na tobie jak na siostrze. Uwielbiam spędzać z tobą czas, rozmawiać, żartować albo po prostu siedzieć w ciszy i chyba pomyliłem to z zauroczeniem. Dlatego zachowywałem się tak a nie inaczej i teraz jest mi głupio z tego powodu, ale chyba powinnaś wiedzieć… Teraz jest już w porządku, obiecuję, będzie jak dawniej.
Odetchnąłem z ulgą, stwierdziwszy, że najgorszą część tej rozmowy mam już za sobą. Powiedziałem jej, jak ją postrzegałem, zapewniłem, że już tak nie będzie. Teraz pozostawało mi tylko czekać na jej reakcję.
Podniosłem na nią wzrok i ze zdziwieniem zauważyłem rozbawiony uśmiech powoli wypływający na jej twarz. Niezupełnie tego się spodziewałem, ale chyba lepsze to niż szloch albo siarczysty policzek, prawda?
- Boże, Harry, jesteś tak beznadziejny – zachichotała, przysuwając się do mnie i opierając głowę na moim ramieniu. – Podobałam ci się, ale nie powiedziałeś ani słowa? Dziwiło mnie, dlaczego tak przystojny chłopak nie znalazł do tej pory dziewczyny, ale dzisiaj wszystko się wyjaśniło.
Z jej ust wydobył się melodyjny śmiech, który jeszcze bardziej zachęcił mnie do obrażenia się na nią. Beznadziejny? Czy naprawdę po tym wszystkim, co odważyłem się jej powiedzieć, pierwszymi słowami, jakie przyszły jej do głowy, były „Jesteś tak beznadziejny”? Odsunąłem się od niej z grymasem niezadowolenia, wywołując u niej jeszcze większy atak śmiechu.
- Hazz, nie bądź dzieckiem, nie złość się na mnie – zachichotała, przytulając się do mnie bez grama wstydu.
- Myślałem nad tą przemową kilka godzin! – burknąłem, chociaż na mojej twarzy powoli pojawiał się uśmiech. – A ty mnie wyśmiałaś.
- Nie wyśmiałam twojej przemowy – odparła, spoglądając na mnie spod rzęs. – Wyśmiałam twoją nieudolność. Chyba powinnam pomóc ci jakoś się przemóc, jeśli nie zamierzasz zostać starym kawalerem.
Wywróciłem oczami, a ona zachichotała po raz kolejny. No dobra, może już nie byłem zły.
- Chcesz poznać Zayna? – zapytała ni z tego ni z owego.
- Uhm… bez urazy, ale mam dość atrakcji jak na jeden dzień – odparłem, uśmiechając się przepraszająco.
Skinęła głową, wtulając się we mnie jeszcze mocniej.

***

- Zobaczymy się za dwa tygodnie – powiedziałam cicho, poprawiając z roztargnieniem kołnierzyk jego kraciastej koszuli.
- Mówisz to już czwarty raz, kochanie – zaśmiał się z rozbawieniem.
Uśmiechnęłam się na ten dźwięk, podnosząc na niego oczy. Był tak niesamowicie piękny, nigdy nie spotkałam tak idealnego chłopaka. Jego ciemne, czekoladowe tęczówki utkwione były w moich, a kąciki jego ust uniesione były ku górze. Przeniosłam dłoń na jego twarz, powoli przesuwając opuszkami palców po jego ciepłym policzku.
- O co się martwisz? – spytał czule, podnosząc moją rękę do ust i składając na jej wierzchu delikatny pocałunek.
- O nic – odparłam krótko, mając nadzieję, że odpuści.
Chłopak spojrzał na mnie uważnie i pokręcił z rezygnacją głową, ujmując moją twarz w obie dłonie. Teraz nie mogłam już uniknąć jego intensywnego spojrzenia i dałabym głowę, że właśnie o to mu chodziło. Nakierował moje oczy na swoje własne i wyszeptał ciche „Powiedz mi”. A więc jednak nie zamierzał dać mi spokoju…
Nie chciałam mu mówić, bo moje myśli naprawdę nie należały do najmądrzejszych. Mimo to naprawdę bałam się, że zapomni o mnie przez ten czas i okaże się, że po moim powrocie do Londynu, Zayn nie będzie już chciał mieć ze mną do czynienia. Doskonale wiedziałam, że na dobrą sprawę to wszystko było kwestią zaufania, bo nie poznaliśmy się jeszcze dostatecznie dobrze, by móc ufać sobie w stu procentach. To wytłumaczenie było dość kiepskie, bo skoro chyba można było oficjalnie powiedzieć, że ze sobą jesteśmy, to powinnam wykazać się większym spokojem, prawda? Nie chciałam się z nim żegnać.
- Jeśli poznasz jakąś… ładną dziewczynę, która ci się spodoba i stwierdzisz, że nie chcesz już spotykać się ze mną…
- A więc o to ci chodzi – zachichotał, po czym pocałował mnie pieszczotliwie w czubek nosa. – Naprawdę się o to martwisz? Że mi się znudzisz?
- Trochę – przyznałam, rumieniąc się wściekle.
- Nie wiem, czy to będzie wystarczająca deklaracja moich uczuć – zaczął poważnie i mogłam być pewna, że wiele go to kosztuje – ale naprawdę nigdy wcześniej nie zależało mi na kimś tak bardzo, jak zależy mi teraz na tobie. To jest jeden z powodów, dla których nie odpuściłem pierwszego dnia, gdy mnie zbyłaś, nie sądzisz? Nie chcę cię stracić, mała.
Spojrzałam w jego piękne, przepełnione czułością oczy, nieco zaskoczona tak pięknymi słowami. Nie spodziewałam się po nim tego typu wyznań, nie oczekiwałam tego od niego, a jednak dzięki temu, co powiedział, poczułam się dużo lepiej. Na jego twarzy pojawił się piękny, szeroki uśmiech, kiedy pochylał się w moją stronę, zmniejszając odległość między naszymi ustami. I już chwilę później poczułam jego ciepłe wargi na swoich własnych, połączone w długim, delikatnym pocałunku.
Do naszych uszu dobiegło ciche chrząknięcie, które natychmiast rozpoznałam. Odsunęliśmy się od siebie niechętnie i moje spojrzenie zatrzymało się na moim przyjacielu. Stał przy nas, najwyraźniej nie mając pojęcia, jak zachować się w tej sytuacji.
- Musimy już iść, albo ktoś nam zwinie taksówkę – oznajmił tylko, a na jego twarz przybrała ten charakterystyczny, znaczący wyraz.
Zayn skinął głową i przyciągnął moje ciało do uścisku, skradając z moich ust ostatni, krótki pocałunek. Uśmiechnęłam się do niego, podczas gdy on wyprostował się i podał Harry’emu dłoń. Chłopak uścisnął ją, chociaż był widocznie zaskoczony takim obrotem sytuacji.
- Opiekuj się nią – powiedział w woli wyjaśnienia, mrugając przyjaźnie do mojego przyjaciela.
- Taki mam zamiar – odparł, posyłając mu lekki uśmiech.


Kochani moi, bardzo przepraszam, że musieliście czekać tak długo, ale uwierzycie, że kompletnie straciłam wenę? Z całego serduszka dziękuję osobom, które do tej pory komentowały tego imagina. Cieszę się, że przypadł wam do gustu i mam nadzieję, że nikt nie czuje się jakoś szczególnie zawiedziony tą częścią :) To jest już ostatnia część, nie pojawi się żadna kolejna. Następny imagin - Niall i druga część Liama, bo do tej pory jej nie zamieściłam. Z góry dziękuję każdemu, kto pofatyguje się, żeby zostawić komentarz po przeczytaniu

PS. Prawie milion trzysta tysięcy wyświetleń - DZIĘ-KU-JE-MY
~W

czwartek, 6 lutego 2014

#171 Louis (część 1)






Jedno miasto. Dwa różne oblicza. Za dnia zatłoczony, tętniący życiem, wydający się szansą na nowy start, pozwalający pozostać anonimową osobą tak długo, jak się tylko chce. Pełen różnych mieszkańców, którzy pędząc w swoich myślach mijają codziennie te same ulice. Mijają te same aleje i parki, te same sklepy, tych samych ludzi. Miejsca, które nocą zamieniają się w arenę do walki. Walki o przeżycie.
Londyn. Rządzi się swoimi prawami. Ale w strachu przed tymi, którzy tak naprawdę nim panują, trzęsą się miliony mieszkańców. Każdy ich zna, każdy modli się, by w blasku ulicznej lampy nie paść ofiarą ich okrutnej gry. Gry, której nagrodą jest całkowita kontrola nad Londynem. Dwa gangi – One Direction i The Wanted. Odwieczni rywale, których nic nie powstrzyma przed dążeniem do celu. Nie przeraża ich śmierć, ani cierpienie. Wiedzą, że w walce o władzę wszystkie chwyty są dozwolone. Do czego są gotowi się posunąć, by wygrać? Czy te same chwyty są dozwolone także w miłości?

Głośna muzyka wylewała się z głośników, a dudniący bas wprowadzał w drganie praktycznie cały parkiet. Tłoczące się spocone ciała, które wręcz pachniały seksem ocierały się o siebie w dość oczywistej intencji. W takich miejscach jak to, każdemu chodziło tylko o to, aby się upić, naćpać, albo zaliczyć. Ludzie nie szukali tutaj przyjaciół, czy związków. Nie zwracali uwagi na taniec, kroki czy chociażby krótką rozmowę. Wszystko toczyło się wokół erotycznych ruchów, alkoholu i narkotyków. Faceci oznaczali swój teren, jak Max zwykł to określać, a jeśli którykolwiek z nich miał problem, uatrakcyjniali sobie wieczór szybką bójką. Jedyne, co powstrzymywało tych ludzi przed zrobieniem z tego klubu jednej wielkiej Sodomy i Gomory urozmaiconej używkami i bijatykami był fakt, że od czasu do czasu ktoś zadzwonił po policję. Albo po naszych wrogów. Kiedy One Direction pojawiało się na naszym terenie, nic nie powstrzymywało Maxa i jego ludzi od wywleczenia ich na tyły budynku i doprowadzeniem do regularnych bijatyk, w których niejeden już stracił życie… Odwieczna wojna między gangiem mojego chłopaka, a tymi drugimi była nieopisywalnie brutalna i bezwzględna. One Direction sprawowało władzę nad wschodnią częścią Londynu, a The Wanted nad zachodnią. Lubili sobie jednak wchodzić w drogę, doprowadzać do wymiany ciosów, czy krzywdzić swoje dziewczyny… To ostatnie było wyjątkowym punktem zapalnym, gang Louisa nic sobie bowiem nie robił z wykorzystywania „naszych” dziewczyn, natomiast Max nie tolerował takiego zachowania. Uważał, iż przemocy można używać tylko i wyłącznie w stosunku do swojej kobiety i to jedynie wtedy, gdy jest nieposłuszna lub złamie zasady. Między innymi dlatego starałam się być „grzeczna”. Wiedziałam, że muszę unikać sytuacji, w których mogłabym dostać karę za nieposłuszeństwo. Nawet, gdy zdarzały się takie momenty, nie chciałam tego zmieniać. Zbyt mocno go kochałam. I chociaż żyłam w tym brutalnym świecie, pełnym śmierci, gwałtów, używek i ciągłego niebezpieczeństwa, to była moja cena. Cena za miłość do mordercy i gangstera.
Przeciskałam się między ścianą a kolejnymi całującymi się parami. Z głośników leciała jakaś szybka piosenka Pitbulla, czy może Seana Paula. Nie byłam pewna, w głowie szumiał mi alkohol. Szukałam swojego chłopaka. Wiedziałam, że zniknął z moich oczu, by prawdopodobnie załatwić swoje sprawy na tyłach klubu. Nie myliłam się. Kiedy tylko świeże, mroźne powietrze uderzyło w moją rozgrzaną twarz i rozwiało włosy, zobaczyłam, z początku nieco niewyraźnie, Maxa i Nathana rozmawiającego z „czołówką”  One Direction. Ten blondyn to chyba Niall, albo Liam. A ten w loczkach?  Harry Menda Styles. Kawał sukinsyna. Zdziwiłam się, iż przyszli bez Louisa. Zazwyczaj na krok się bez niego nie ruszyli. Głupie suki na posyłki.
-Co jest? – spytałam nieco głośniej niż zamierzałam i złapałam za ramię Maxa, chwiejąc się odrobinę na swoich osiemnastocentymetrowych szpilkach. Zły pomysł.
-Wszystko okej, skarbie. A teraz wrócisz do środka. – odpowiedział szorstko mój chłopak. Nienawidziłam tego tonu. Wiedziałam, że to rozkaz i nie wolno mi było się sprzeciwiać. Zasady to zasady. Za nieposłuszeństwo obowiązywała kara. A ja naprawdę nie miałam ochoty odwiedzić mojej mamy z wielką śliwą pod okiem. Jednak krążący w moim krwiobiegu alkohol nie pozwalał racjonalnie myśleć. Zrobiłam więc najgłupszą rzecz, jaką mogłam zrobić w tamtym momencie.
-Ej, Harry, tak? Może ty mi powiesz co tu się dzieje, kręciołku. – Zaśmiałam się na swoje słowa twierdząc, iż „kręciołek” świetnie wręcz pasował do tego chłopaka. Przypuszczam, że uśmiech długo jeszcze nie zszedłby z mojej twarzy, gdyby nie pięść Maxa lądująca centralnie na mojej wardze. Ból rozlał się po mojej twarzy i skroni, którą uderzyłam o chodnik. Cios był na tyle mocny, by mnie przewrócić. Szpilki i alkohol były w tym momencie wyjątkowo pomocne. Zaciągnęłam się powietrzem i próbowałam wstać. Poczułam męskie dłonie podnoszące mnie do góry i popychające w stronę wyjścia z klubu.
-Kochanie, wrócisz teraz do domu. Będziesz na mnie czekać. Nie sprzeciwiaj się, ani nie odzywaj. Uciekaj już. – Max delikatnie przejechał palcem po mojej krwawiącej wardze i ponownie skierował do drzwi. Lekko oszołomiona odeszłam słysząc jedynie gdzieś na tyłach mojej głowy rozbawiony głos. Czyżby Niall?
-No, stary. Widzę, że trzymasz poziom. – zaśmiał się szyderczo, po czym syknął z bólu. Reszty nie zarejestrowałam. Ból płynący z obolałej czaszki całkowicie otoczył mnie ciemnością…

Obudziłam się muskana czyimś delikatnym dotykiem. Ujrzałam oczy Maxa troskliwie spoglądające na moją poranioną twarz. Wiedziałam, że prawdopodobnie wyglądam tragicznie. Kołtun zamiast włosów, rozmazany makijaż spływający po policzkach, rozwalona warga i skroń oraz kac wykrzywiający moją twarz w bólu. Cudownie. Max musiał mnie bardzo kochać, jeśli jeszcze nie zwiał z krzykiem. Ale on widział mnie już w dużo gorszych sytuacjach. Sam doprowadzał mnie do wyglądu ciężko pobitej. Cóż, taka właśnie byłam. Ciężko pobita przez własnego chłopaka. Przez własne nieposłuszeństwo. Zawsze jednak tłumaczył mi dlaczego tak postąpił i żałował. Mimo wszystko żałował. Teraz również przejeżdżał nawilżonym ręcznikiem po zaczerwienieniach i siniakach szepcząc mi wyznania miłości na ucho.
-Max… Przepraszam. Nie panowałam wczoraj nad sobą i… - zaczęłam, jednak szybko mi przerwał.
-Ćśś, kochanie, to ja przepraszam. Nie chciałem, żeby tak cię bolało. Nie chciałem, żebyś usłyszała cokolwiek z ust tej szmaty, Harry’ego i musiałem cię jak najszybciej stamtąd wygonić. Wybacz mi. – uśmiechnął się czule, na co w moim brzuchu rozlało się przyjemne ciepło.
-Oczywiście, że ci wybaczam. Znam zasady. Mam nadzieję, że wszystko poszło po twojej myśli. Że ci idioci z One Direction nie podnieśli ci ciśnienia.
-Och, oczywiście, że podnieśli. – jego oczy zmrużyły się w wyrazie złości. – Ale już nie na długo. Jeszcze trochę, a Londyn będzie nasz. Zobaczysz. Będę królem tego miasta, a ty moją królową. One Direction pójdzie na dno.

Louis’ P.O.V.
- Niall, Harry! Do mnie! Kurwa, szybciej! – chodziłem po pokoju szybkim krokiem, zachowując się jak tykająca bomba. Byłem wielokrotnie wkurwiony przed te szmaty z The Wanted. Zabijali naszych, krzywdzili ich, wsypywali nas na policji, wpieprzali się w nasze interesy. Ale tym razem, to moi ludzie zawinili, dlatego byłem wściekły jak jeszcze nigdy wcześniej. Usłyszałem kroki Stylesa i Horana.
- Co jest szefie?  - spytał Niall wciąż mając kawałek kanapki z kurczakiem w ustach.
- Zamknij jadaczkę Horan, jeśli masz do mnie mówić z pełną gębą. – zawarczałem, po czym zwróciłem się do drugiego towarzysza. – Harry, opowiedz mi dokładnie, co się wczoraj wydarzyło.
- Tak z grubsza to poszliśmy na ich imprezę. Zrobili ją na tej wielkiej hali przy samej granicy z Berkshire. Josh rozprowadzał podmieniony towar. Poderwaliśmy parę lasek, ale tylko tych bardziej wstawionych, bo cała reszta uciekała z krzykiem. – zaśmiał się na to wspomnienie. – Potem Max i jego ludzie wyciągnęli nas na tyły i zaczęli wypytywać, co tam robimy. Zresztą sam znasz procedurę. Trochę pod wpływem prochów i adrenaliny powiedzieliśmy im, co zrobiliśmy i się wkurwili. Potem przyczłapała się ta laska Maxa, porządnie wstawiona, musi się nieźle stresować takim życiem. Nie posłuchała się swojego ukochanego, więc przypieprzył jej w twarz i kazał wrócić do klubu. Zemdlała, więc ten cały Nathan zabrał ją do domu. Max uderzył Nialla, bo coś tam się zaczął się śmiać. Znalazł Josha,  rozjebał mu łeb jedną kulką i po naszym kumplu. Pokrzyczeli na nas, postraszyli i kazali się wynosić, to się zwinęliśmy. To tyle. – Kurwa. Wiedziałem, że Harry jest przygłupi, ale czy zawsze musi ze mną rozmawiać, jakby był upośledzony?
- Czyli rozumiem, że wyśpiewaliście mu cały nasz plan, bo byliście pijani tak? – Nie czekając na odpowiedź, złapałem go za poły kurki i rzuciłem o ścianę. Zachłysnął się powietrzem, a potem moja pięść zaczęła lądować na przemian na jego twarzy i na brzuchu. Kiedy poczułem ramiona Nialla odciągające mnie od Stylesa, sprzedałem mu jeszcze kopniaka w krocze i odsunąłem się od niego. – Znasz zasady, stary. Nie chcę tego robić, ale mieliśmy plan. Ty go spieprzyłeś. Następnym razem niczego takiego nie odpierdolisz, nie obchodzi mnie czy będziesz sobie musiał odmówić alkoholu, albo prochów. Masz być posłuszny, rozumiesz to kurwa? Po-słusz-ny! Przez ciebie straciliśmy Josha, a mogliśmy to pociągnąć jeszcze nawet przez parę tygodni i wyeliminować jednych z najlepszych ludzi Maxa. Wiesz ile czasu będzie musiało minąć, zanim znowu uda nam się wpuścić naszego człowieka w ich szeregi i bez żadnych podejrzeń wybijać ich ludzi trującymi prochami?! Chyba, kurwa, nie za naszej kadencji! To był majstersztyk. Pierdolony majstersztyk. A teraz potrzebujemy kolejnego planu, bo nie mam zamiaru bawić się w jakąś jebaną strzelaninę. Nie pozwolę sobie na utratę kolejnych ludzi! Rozumiesz to, Styles? Czy twoje minusowe IQ jest w stanie to ogarnąć?! Albo wymyślisz coś równie genialnego, albo usuwam cię z głównej piątki i na twoje miejsce wejdzie Dan. Masz 24 godziny. – splunąłem kończąc swoją przemowę i spojrzałem z pogardą na Stylesa. Zacząłem się kierować  w stronę drzwi, kiedy usłyszałem jego głos.
- Właściwie, szefuniu. – odkaszlnął krwią. – Mam już nowy plan. Ta dupa Maxa. Niezła laska swoją drogą. Może i gość nie ma problemów, żeby ją uderzyć, ale coś w jego spojrzeniu widać. Jest w niej szalenie zakochany. Zaufaj mi, znam się na rzeczy. – zaśmiał się, po czym szybko skrzywił z bólu.
- Co sugerujesz, Styles? – zapytałem wciąż wkurwiony, ale zaciekawiony pokręconą logiką Harry’ego.
- To bardzo proste. Porwiemy tę całą [T.I.], troszkę poturbujemy, powysyłamy Maxowi zdjęcia i nagrania, jak jego kobieta cierpi. On zrobi wszystko, dosłownie wszystko dla niej. Znam ten rodzaj miłości. Jest jak uzależnienie. Nie wiem jak to wygląda z jej strony, ale jestem pewien, że on powybija dla niej własnych ludzi. A na koniec, co nam zależy, zabijemy ją. I gwarantuję ci, że zniszczymy tym ostatecznie The Wanted. Max nie będzie miał siły się mścić. Zabije się i tyle. A wtedy, ta da, Londyn jest nasz. Czyż to nie majstersztyk? – rozciągnął usta w zakrwawionym uśmiechu. Little bastard. Chyba nie jest aż tak głupi, na jakiego wygląda. Zacząłem w głowie układać plan. Plan porwania, torturowania i zabicia [T.I.]. 

Hej, Misiaczki. Wybaczcie, że tak długo mnie nie było. Mimo, że miałam ferie, niestety nie udało mi się wpaść w wir tworzenia. Chwilowo straciłam wenę, ale na Louisa gangstera mam pomysł i mam nadzieję, że uda mi się go zrealizować. Na razie taki wstęp. Nie mam nic do The Wanted, ani do ich konfliktu z One Direction, po prostu wykorzystuję ich wizerunek, ponieważ pasuje mi ich "mroczny" styl do mojego imagina. Sam imagin będzie dość długi i jeśli spodobało Wam się wprowadzenie - bardzo proszę o komentarze, chciałabym wiedzieć, czy taka tematyka Wam odpowiada :) Dziękuję za każdą opinię pod ostatnią częścią Harry'ego i Marcela. Zdecydowałam, że NIE będę kontynuować tego imagina, taki miałam pomysł na zakończenie. Jeśli kiedyś mnie coś najdzie, być może go skończę, ale na razie chciałabym się skupić na nowych imaginach. Życzę Wam spokojnej końcówki tygodnia, a tym z Was, które mają ferie, dużo zimowych (wiosennych?) szaleństw. Liczę na Wasze komentarze i do następnego, Słoneczka :) 
Madzia 

niedziela, 2 lutego 2014

#170 Zayn (część 4)





Poranna sytuacja była dość krępująca chyba nie tylko dla mnie, jak i dla pewnego chłopaka,  ponieważ Zayn unikał mnie jak ognia od śniadania. Starałam się udawać, że wcale mnie to nie obchodzi i że wcale mi na nim nie zależy, ale po mojej skwaszonej minie łatwo można było wywnioskować, że jednak byłam cholernie wściekła i rozczarowana. A idiotyczne tłumaczenia w mojej głowie w niczym nie pomagały.
Kręciłam się na skórzanym fotelu przyciągając spojrzenia reszty gangu. Wysoki mężczyzna z czarną jak smoła brodą przeszywał mnie wzrokiem i miałam wrażenie, że gdyby jego wzrok mógłby zabijać już dawno leżałabym tu trupem. Możliwe było też, że po prostu chciał mnie unieruchomić. Nie dziwię się mu z jednej strony, bo naprawdę siedziałam jak na szpilkach.
Po kolejnych dwudziestu minutach wiercenia, poprawiania poduszki na fotelu, zmieniania pozycji i innych dupereli związanych z moją nadpobudliwością postanowiłam nie robić z siebie większej idiotki i opuścić to pomieszczenie  jak najszybciej. Poderwałam się z fotela na równe nogi i założyłam na siebie skórzaną kurtkę. Tori siedząca obok mnie już podnosiła się, by iść ze mną, ale dałam jej znak, że poradzę sobie i chcę pobyć sama. W lot pojęła o co mi chodziło, więc na szczęście ominęło mnie tłumaczenie się przed nią, dlaczego zachowuję się jakbym miała owsiki w dupie.
Pomimo dość wczesnego popołudnia na dworze nie było za ciepło. Rozejrzałam się wokół siebie, sprawdziłam czy nikt mnie nie śledzi (gangsterski nawyk) i wyciągnęłam z kieszeni kurtki kluczyki do mojego motocyklu. Nie był co prawda tak wypasiony jak Harley Davidson Malika, ale nie narzekałam. Rzadko używamy Kawasaki zawarczał głośno i ruszył z miejsca. Powoli, z jak największą gracją możliwą dla motoru wyjechałam z podjazdu i ruszyłam asfaltową drogą. Jechało się dzisiaj nadzwyczaj dobrze, bo na drodze nie było za dużo kierowców. Zastanawiałam się, gdzie mogłabym pojechać. Chciałam znaleźć takie miejsce, gdzie byłabym zarówno bezpieczna, jak i nie zanudziłabym się na śmierć. W myślach musiałam skarcić się za tak głupawe myślenie. Nie ma takiego miejsca. Wszędzie, gdzie pokażę się sama będę narażona na wielkie niebezpieczeństwo.  Postanowiłam jechać prosto przed siebie i chociaż raz zapomnieć o wszystkim i o nic się nie martwić.
Żyłam w gangu, jak ptaszek w klatce. Rzadko miałam cokolwiek do powiedzenia, nigdzie nie mogłam się ruszać sama, musiałam na wszystko uważać. Warto dodać, że nigdy nawet nie miałam chłopaka. Wymarzone życie dla nastolatki. Nieprawdaż? Jeszcze tylko założyć mi obrożę, przywiązać do budy na metrowym łańcuchu i będę jak pies. Świetnie.
Nim się spostrzegłam zajechałam do miasta? Tak, to coś zdecydowanie wyglądało jak miasto. Były sklepy, domy, jakiś park albo składowisko żuli, jak kto woli i park rozrywki. To ostatnie najbardziej mnie zaciekawiło, bo bądźmy szczerzy nie uśmiechało mi się spędzić pierwszego wolnego, bardzo wolnego czasu w towarzystwie jakichś popaprańców pijących wódeczkę w parku.
Pogrzebałam chwilę w kieszeniach kurtki i spodni i o zgrozo znalazłam kilka papierków o cennej wartości. Nawet nie wiedziałam skąd się tam wzięły. Zsiadłam z motoru, wyjęłam kluczyki ze stacyjki i odłożyłam kask do schowka. Ruszyłam w stronę wejścia oświetlonego dużą ilością reflektorów i neonów, spojrzałam na cenę biletu wstępu i z ulgą stwierdziłam, że stać mnie na taką jednorazową przyjemność. Kiedy już w ręce dzierżyłam papierek pozwalający mi na przebywanie na terenie parku mogłam w końcu się zabawić. Rozejrzałam się wokół siebie i pierwszą atrakcją, jaka rzuciła mi się w oczy był wielki rollercoaster. Z uśmiechem stanęłam w kolejce, która na moje szczęście posuwała się bardzo szybko i już po około dziesięciu minutach zapinałam pasy, siedząc w fotelu. Kolejka z fotelami zaczęła wjeżdżać pionowo na górę. Zatrzymaliśmy się na szczycie i czekaliśmy w napięciu aż kolejka z niesamowitą prędkością zjedzie w dół. Kobieta siedząca obok mnie rozproszyła moją uwagę i kiedy najmniej się tego spodziewałam poczułam jak mechanizmy ruszają i zjeżdżamy w dół. Zaczęłam krzyczeć w wyniku przerażenia i podekscytowania. To było odjazdowe, naprawdę. Poczułam się wolna jak ptak.
Zanim wsiadłam z powrotem na motor zdążyłam jeszcze przejechać się dwa razy na rollerze i kilka razy na innych kolejkach. Miałam ochotę tam zostać i nie wracać do ponurego świata gangu i wszystkich złych emocji z nim związanych. Przebywanie w mieście było takie wyzwalające. To tak jak chodzenie nago. Wyzwala emocje, odpręża i dodaje siły. Muszę częściej się tu wybierać. Tak. Postanowiłam. Będę łamać reguły. Niech wiedzą, że nie jestem dzieckiem. Niech wiedzą, że jestem niezależna i silna. Nie mogą całe życie mówić mi, co mam robić. To jest do cholery moje życie! Nikt go za mnie nie przeżyje, więc to ja chcę nim kierować!
Z żelaznym postanowieniem dotyczącym mojej niezależności wyruszyłam w drogę powrotną. Dochodziła 19, więc musiałam się pospieszyć na tyle, żeby być wcześniej w barze niż Zayn.
Słońce już dawno zaszło za horyzontem i powoli się ściemniało. Gdy jechałam asfaltową drogą czułam się coraz mniej pewnie.  Było ciemno, a po światłach migoczących w parku rozrywki ni zostało już nic. Nawet ulice nie były oświetlone. Ta sceneria przypominała mi pewien horror. Dziewczyna jedzie autem nieoświetloną drogą i nagle zza zakrętu wybiega kilku chłopaków z pistoletami. Nawet nieźle wyposażone auto nie pomogło jej przeżyć, bo zginęła na miejscu. Ciekawie…
Byłam jakieś 30 metrów od baru, gdy zobaczyłam niewyraźną sylwetkę mężczyzny. Stał opierając się o motor. I nie musiałam zgadywać kto to był. Mam przejebane.
Zwalniając podjechałam bliżej baru i zaparkowałam motor. Wyjęłam kluczyki i zdjęłam kask. Robiłam wszystko w tak wolnym tempie, że wyglądało to tak jakby czas się zatrzymał. Wiedziałam jak bardzo wkurzałam tym Malik, ale tak naprawdę miałam to w dupie. Nie obchodziło mnie, co sobie uroił w tej cholernie pięknej główce. Poznałam dzisiaj świat, który jak dotąd był tylko marzeniem, wyobrażeniem. Poznałam prawdziwą wolność i brązowooki mógł mi tylko podskoczyć. Postanowiłam zignorować chłopaka i wejść do środka. Skierowałam się w stronę dużych drzwi z zamiarem ich otworzenia, ale nie zdążyłam nawet położyć ręki na klamce, gdy ktoś chwycił mnie za drugą dłoń i pociągnął swoją stronę.
- Musimy pogadać – zimny głos Zayna przeszył moją duszę na wskroś. Nie, nie ulegnę mu. Spojrzałam na niego i kiwnęłam głową. Mocniej chwycił mnie za rękę i poprowadził w nieznanym mi kierunku.
- Idziemy w jakieś konkretne miejsce? – zagadnęłam próbując przerwać niezręczną ciszę, pośród której wydawało mi się, że dokładnie słychać każde uderzenie mojego serca wyrywającego się z piersi.
- Nie – zdawkowa odpowiedź chłopaka potwierdziła moje przypuszczenia, że był na mnie wkurwiony.
- Jesteś na mnie zły? – niewinność tego pytania była wręcz śmieszna, ale nie mogłam się powstrzymać przed jego zadaniem.
- Wcale – burknął, mocniej ściskając moją dłoń.
- Lubisz parki rozrywki? – zagadnęłam.
- Skąd ci przyszło takie pytanie?
- Nie wiem, od tak sobie. Dzisiaj byłam w takim jednym parku i było naprawdę świetnie – wiedziałam, że wchodzę na niepewny grunt, ale nie mogłam przestać. Musiałam sprawdzić jego wytrzymałość – chciałabym kiedyś pójść tam z tobą.
- I sądzisz, że tak będzie? – zatrzymał mnie i spojrzał prosto w oczy. Jego oczy świeciły w ciemnościach i skanowały moją twarz. Odwróciłam wzrok, gdyż jego tęczówki nawet, gdy było potwornie ciemno wprawiały mnie w zakłopotanie.
- Myślę, że to możliwe – odpowiedziałam pewnie. Chyba nawet za pewnie, bo zaśmiał się głupkowato. Spojrzał mi ponownie w oczy, tym razem starałam się nie odwrócić wzroku. Złapał mnie za podbródek i pogłaskał po policzku. Uśmiechnął się do mnie, w taki sposób, w jaki matka śmieje się z niewiedzy swojego dziecka.
- Jesteś taka piękna i mądra, a taka nieświadoma – powiedział ze znawstwem. Prychnęłam i odsunęłam się od niego. Czar prysł. To, co przed chwilą powiedział ubodło mnie, nie powiem.
- Nieświadoma? A jak mam być czegokolwiek świadoma, skoro cały czas żyję w zamknięciu?! Ty możesz robić wszystko, co chcesz, a ja muszę się cały czas kogoś słuchać! Jak nie ciebie, to mojego brata albo Carla! Jak mam mieć jakiekolwiek pojęcie… - ten cholerny gnojek nie pozwolił mi skończyć mojego wywodu, bo tak jakby to było oczywiste, przyciągnął mnie szybkim ruchem do siebie i wpił się w moje usta. Jego idealnie wykrojone, malinowe wargi napierały na moje i pobudzały stado motyli w moim brzuchu. Oszalałam na punkcie jego ust. Były takie miękkie i jedwabiste, jak najlepszy materiał. Pachniał pięknie, miętą i dymem papierosowym. Gdzieniegdzie mogłam poczuć zapach piżma i wody kolońskiej. Wplotłam moje ręce w kruczoczarne włosy chłopaka i przyciągnęłam go jeszcze mocniej. Napawałam się jego smakiem, dotykiem, czułością i chłopięcą zaborczością. Już wiedziałam, że ta chwila pozostanie moją ulubioną do końca życia.
- [T.I.] ja przepraszam. To się nie uda. Nie możemy być razem – Zayn odsunął się ode mnie, ostatni raz chwytając mnie za rękę. Ostatni raz spojrzał mi w oczy i odszedł. Odszedł burząc mój spokój, zostawiając moje serce w milionach kawałków, burzę w myślach i dokładając kolejne pytania.
Pudło. To była najgorsza chwila w moim życiu.

 
Jestem Julią
mam lat 23
dotknęłam kiedyś miłości
miała smak gorzki
jak filiżanka ciemnej kawy
wzmogła
rytm serca
rozdrażniła
mój żywy organizm
rozkołysała zmysły

odeszła

Jestem Julią
na wysokim balkonie
zawisła
krzyczę wróć
wołam wróć
plamię
przygryzione wargi
barwą krwi

nie wróciła

Jestem Julią
mam lat tysiąc
żyję -



Boże, możecie mnie zabić. Pozwalam. Śmiało.
Ten imagine jest do dupy, tak cholernie do dupy. Wiem, że jesteście wkurzone za końcówkę, ale w następnej części chyba jeszcze bardziej Was wkurzę :)
Jeżeli mam być szczera to jest to chyba najgorsza część tego opowiadania.
Czekałyście bardzo długo na kolejny post, dziękuję tym, którzy zostali i jednocześnie proszę o to, żebyście się pokazali w komentarzach (chcę mieć pewność, że zostało Was chociaż kilka) i w ogóle ta część nie była sprawdzana, więc przymknijcie oko na pojawiające się na pewno błędy.
Kocham WAS 
      ~Agata 
Szablon by S1K