KLIKNIJ "CZYTAM!"
JEŚLI ODWIEDZASZ NASZEGO BLOGA :)
_____________________________________________________
Never felt like this before
Are we friends or are we more?
As I'm walking towards the door
I'm not sure
Wpadłam do domu chłopaków kompletnie wściekła, to
uczucie emanowało z każdej komórki mojego ciała. Nie pamiętam już, kiedy
ostatnio byłam w tak niszczycielskim nastroju, ale teraz miałam ochotę rozwalić
wszystko, co znajdowało się w zasięgu mojego wzroku. Zdecydowanie źle na mnie
wpływali, zresztą to już od dawna było wiadome. Więc dlaczego, u licha, nie
wyciągnęłam z tego jakichkolwiek wniosków? Byłam kretynką, to jasne. Oni też
byli kretynami i to sprawiało, że byliśmy jak rodzina. Chora psychicznie, ale
rodzina.
Dzierżąc w dłoni dzisiejszą gazetę, przemierzałam
długi korytarz, kierując się w stronę salonu. Nie pofatygowałam się, by
zapukać, po prostu nacisnęłam klamkę i z całej siły pchnęłam drzwi, które z
głośnym hukiem obiły się o ścianę. Usłyszałam dźwięk obsypującego się tynku,
ale średnio mnie to w tym momencie obchodziło. Ich dom, ich problemy.
W pokoju siedzieli tylko Liam i Zayn, reszta
gdzieś zniknęła. Pieprzeni farciarze.
Słysząc odgłosy mojego wielkiego wejścia,
odwrócili się jak na komendę, wpatrując we mnie z szokiem wymalowanym na
twarzy. Zayn wyglądał przez chwilę, jakby miał ochotę prysnąć, ale męska duma i
to wybujałe ego, które także jak skończona idiotka w nim kochałam, mu na to nie
pozwoliły.
- Co ci się stało? – Liam wstał szybko, ale czując
na sobie moje mordercze spojrzenie, równie szybko usiadł.
- Kiedy zamierzaliście mi powiedzieć? – spytałam,
rzucając w nich czasopismem.
Chyba trochę zbiłam ich z tropu, bo siedzieli jak
trusie, gapiąc się na mnie, jakby czekali na dalszą część. Naprawdę byli tacy
głupi, czy udawali?!
- Powiedzieć ci o czym? – Zayn zmierzył mnie
zdziwionym spojrzeniem.
- O TYM, ŻE ZA TYDZIEŃ WYJEŻDŻACIE! A może miałam
dowiedzieć się o tym dopiero w dzień waszego wylotu?!
Byłam wściekła. Przyjaźń z chłopakami była
najlepszym, co spotkało mnie w życiu. Zawsze mogłam liczyć na ich pomoc czy
radę. Ja też starałam się być przy nich i wspierać ich w tym, co robią, ułatwić
im życie. Ale nie zawsze było to łatwe. Bywały chwile takie, jak ta, kiedy
miałam ochotę po prostu ich zamordować. Gdyby nie to, że było ich dwóch i już
na pierwszy rzut oka widać było, że są silniejsi, to jak Boga kocham,
rzuciłabym się na nich.
- Myśleliśmy, że wiesz – Zayn próbował opanować
sytuację, ale niezbyt mu się to udawało.
- Skąd miałam to wiedzieć?!
Liam, który jakimś cudem złapał ciśniętą przede
mnie gazetę, spojrzał na wielki, czarny nagłówek „One Direction lecą do USA!”.
Pod spodem, już nieco drobniejszym druczkiem, znajdowały się bardziej
szczegółowe informacje o dacie, czasie trwania i zaplanowanych koncertach. Na
chwilę zastygł w bezruchu, jakby analizując wszystkie informacje. Zazwyczaj był
bardziej pojętny, cholera jasna.
- Posłuchaj… - zaczął, odwracając wzrok od
czasopisma.
- NIE CHCĘ SŁUCHAĆ! – wybuchłam, łapiąc leżącą na
brzegu kanapy poduszkę i rzucając nią w zdezorientowanych chłopców.
Czy oni naprawdę nie zdawali sobie sprawy z tego,
jaką przykrość mi sprawili?! Cholera, poświęcałam się dla nich, wiedzieli, jak
wiele dla mnie znaczą, a i tak schrzanili! To ja byłam osobą, która stawiała
się na każde ich zawołanie. Osobą, która spełniała wszystkie ich zachcianki,
która opiekowała się nimi, opanowywała ich dziecinne odruchy. Osobą, która
zawsze była właśnie tam, gdzie chcieli, robiła właśnie to, czego ode mnie
oczekiwali. To ja stawiałam czoło paparazzi, to ja usiłowałam być silna,
przezwyciężać uczucie bezradności i robiłam to wszystko dla nich. Bo kochałam
tych dupków, którzy nawet nie raczyli ruszyć tyłków i powiedzieć mi, że
wyjeżdżają!
- Co to za wrzaski? – do moich uszu dobiegł
zdziwiony głos z tym charakterystycznym, irlandzkim akcentem.
Odwróciłam się i zobaczyłam stojących w progu
Louisa, Harry’ego i Nialla. Mierzyli zdezorientowanymi spojrzeniami to mnie, to
chłopców, jakby to nie miało żadnego związku z nimi. Świetnie, trzy kolejne
ofiary do odstrzału.
- Nie ma to jak rodzinna atmosfera – mruknął pod
nosem Lou, a ja zmroziłam go wzrokiem.
- Przymknij się, to wszystko to WASZA wina! –
wydarłam się.
Zmęczona tym całym cyrkiem usiadłam na brzegu
kanapy, a Zayn natychmiast odsunął się w drugą stronę, byle tylko nie znajdować
się w zasięgu moich rąk.
- Daj nam wytłumaczyć – Liam spojrzał na mnie
błagalnie, wychylając się zza przyjaciela.
W jego błyszczących, brązowych oczach zobaczyłam
pełno strachu i wyrzutów sumienia, jak gdyby sądził, że tylko i wyłącznie jego
wina.
- Tutaj nie ma czego tłumaczyć. Zraniliście mnie.
Olaliście, jakbym była dla was nikim – odparłam.
Naprawdę tak się czułam, jakbym nagle stała się
dla nich bezwartościowa. I właśnie to bolało mnie najbardziej – że zostałam
zignorowana przez ludzi, których kochałam do granic możliwości.
- Dobrze wiesz, że to nieprawda – Niall podszedł,
kucając tuż przy mnie.
Nikt nie powiedział mu o co chodzi, ale widocznie
się domyślił, bo gładził teraz dłonią moje kolano. Nie miałam pojęcia dlaczego,
ale zawsze gdy zachowywał się tak… łagodnie, cała zgromadzona w moim sercu
złość w jednej chwili się ulatniała. Był taki cholernie niewinny.
Odetchnęłam, pozwalając Liamowi, który teraz
zamienił się miejscem z Zaynem, przytulić mnie do swojego torsu. Działał na
mnie tak dziwnie uspokajająco… Jak anioł stróż, który zawsze wybijał z mojej
głowy głupie pomysły, czuwał nad moim bezpieczeństwem i tym, bym najzwyczajniej
w świecie była szczęśliwa. Za każdym razem, gdy coś mi nie wychodziło, gdy odnosiłam
jakąś osobistą i najczęściej zupełnie bezsensowną porażkę, był przy mnie,
trzymał mnie za rękę, powtarzając, że kiedyś się uda. Widziałam wtedy w wyrazie
jego twarzy poczucie winy, jakby to on był powodem moich niepowodzeń, a
przecież gdyby nie Liam, moje życie byłoby kompletnie pozbawione jakichkolwiek
kolorów. Mój aniołek.
Zaciągnęłam się niesamowicie kuszącym zapachem
jego perfum, który tak uwielbiałam, usiłując zatrzymać w pamięci każdy element
tej chwili. Chciałam mieć co wspominać, gdy się rozstaniemy i znowu zostanę sam
na sam ze swoją urojoną samotnością.
Tak strasznie się tego bałam. Że po raz kolejny go
zabraknie, że nie będę widzieć tych intrygujących iskierek w jego oczach,
których znaczenia do tej pory nie poznałam. Myśl o tym, że mogę zobaczyć go
dopiero za pół roku paraliżowała mnie od środka, zamrażała każdą oddzielną
komórkę mojego ciała. Tylko uścisk jego silnych ramion był potwierdzeniem tego,
że wciąż przy mnie jest.
- Chyba mam pewien pomysł. W sumie, to nie wpadłem
na to sam – Lou usadowił się w fotelu naprzeciwko, przyglądając nam się z
dziwnym wyrazem twarzy. – Ten pomysł chodził po naszych pięciu bystrych i
nieskończonych w swej doskonałości myślenia głowach już od jakiegoś czasu.
- Wasza skromność również jest nieskończona –
mruknęłam, chociaż perspektywa owego „pomysłu” była co najmniej interesująca.
- Zdajemy sobie z tego sprawę – odparł, szczerząc
się. – Chcesz poznać tę ideę?
- Streszczaj się, kotku.
Parsknął śmiechem, najwidoczniej chcąc przyprawić
mnie o białą gorączkę. Niall i Hazza rzucili się z impetem na kanapę, dzięki
czemu zostałam bezceremonialnie ściśnięta, ale jakoś nikomu nie spieszyło się
do wyjaśnień, mimo że widziałam na ich twarzach te podekscytowane uśmiechy.
- Pojedź z nami w trasę – Lou pochylił się nieznacznie
do przodu, wyczekując mojej odpowiedzi.
- Nie.
Ta odpowiedź była dla mnie bardziej niż oczywista.
- Co? – usłyszałam pięciogłosowy chór, gapiący się
na mnie w oniemieniu.
Ich miny zbiły mnie z tropu. Wyglądali na
kompletnie zaskoczonych takim obrotem sprawy. Naprawdę wierzyli, że tak po
prostu, bez najmniejszego wahania się zgodzę?!
- Nie pojadę z wami.
Nie chodziło o to, że nie chciałam. Chciałam tego
bardziej niż czegokolwiek innego, ale nie mogłam. Coś mnie blokowało. To coś
sprawiało, że nie mogłam rzucić szkoły, choć tak bardzo jej nienawidziłam, nie
mogłam zostawić znajomych, choć tak naprawdę nic dla mnie nie znaczyli. Nie
potrafiłam zostawić Londynu, jedynego miejsca na calusieńkim świecie, które
kochałam i w którym czułam się po prostu sobą. I choć bardzo chciałam zrobić to
dla nich – nie byłam w stanie.
Przez chwilę wydawało mi się, że nie mają pojęcia,
co w takiej sytuacji powinni zrobić. Zawsze byli pewni siebie i dobrze mnie
znali, ale chyba tym razem się przeliczyli.
Wyglądali na koszmarnie zagubionych. Żaden z nich
nie odezwał się nawet słowem, po prostu patrzyli na siebie w niemym zdumieniu,
licząc, że któryś w końcu coś powie i przerwie tę nieprzyjemną ciszę.
Wiedziałam, że to ja powinnam to zrobić. Przynajmniej tyle…
- Nie mogę stąd wyjechać. Mam tutaj swoje…
wszystko – rzekłam przyciszonym głosem, który trząsł się z nadmiaru emocji.
- Nie masz nas – Niall zmierzył mnie swoimi
błękitnymi tęczówkami.
Coś w jego spojrzeniu sprawiało, że miałam ochotę
wybuchnąć płaczem. To tylko trasa, tylko kilka miesięcy…! Jakaś część mojej
podświadomości mówiła mi, że nie chodzi tylko o to. Że podejmując tę decyzję,
dokonuję jakiegoś wyboru i jedną z opcji byli oni. A ja tą opcję odrzuciłam.
Nigdy nie pomyślałabym, że będę musiała
zastanawiać się nad zostawieniem ich lub porzuceniem wszystkiego, co do tej
pory udało mi się zdobyć. „Przecież wrócą. Nawet się nie obejrzysz, a już będą
z powrotem” powtarzałam sobie w głowie jak zaklęcie, gdy znaczna część mnie
miała ochotę rzec: „Pieprzę to wszystko, jadę z wami”. Jedyne, co mnie powstrzymywało to silna wolna
i rozum.
- Cóż, chłopaki… Wcielamy w życie plan B – Harry
odwrócił się w stronę reszty, mierząc ich przenikliwym wzrokiem.
- Nie mamy planu B. Nie braliśmy pod uwagę faktu,
że nam odmówi – mruknął Lou, na powrót rozkładając się w fotelu.
Nie odpowiedziałam, zresztą, chłopcy też się do
tego nie palili. Nasza rozmowa dobiegła końca i żaden z nich nie miał ochoty
tego roztrząsać.
- Po prostu… zastanów się, dobrze? – usłyszałam
cichy głos tuż przy moim uchu.
Ciepły oddech Liama tuż przy mojej skórze sprawił,
że po moich plecach przebiegł dziwny dreszcz. Coś jakby…
Wstał, nie utrzymując kontaktu wzrokowego ani ze
mną, ani z pozostałą czwórką. Opuścił salon, nawet się za siebie nie oglądając.
Chciałam udać, że w ogóle mnie to nie ruszyło, ale zobaczywszy wyraz jego
twarzy, po prostu nie mogłam. Poderwałam się z kanapy i udałam się za nim,
mając nadzieję, że nie rozbeczę się jak dziecko.
Wyszedł na taras. Zawsze to robił, gdy nie
wiedział dokąd się udać.
Stanęłam w drzwiach, obserwując jak opiera się o
barierkę i chowa twarz w dłoniach. Nie, Li, błagam! Nie płacz!
- Hej… - mruknęłam cicho, podchodząc do niego.
Odwrócił się do mnie bez specjalnego zaskoczenia. Miałam
ochotę wtulić się w niego, powiedzieć, ile dla mnie znaczy i jak strasznie będę
za nim tęskniła, ale znowu to coś
mnie blokowało. Znowu i znowu.
Mimo oczu, które nieznacznie zaszły już łzami,
uśmiechnął się do mnie, wyciągając w moją stronę dłoń. Chwyciłam ją, splatając
ze sobą nasze place, choć nie wiedziałam, czy właśnie tak zachowują się w
stosunku do siebie przyjaciele. Podeszłam bliżej, opuszkami palców dotykając
jego delikatnej twarzy. Był taki cholernie piękny…
- Nie chcę zostawiać cię tutaj samej – szepnął,
podnosząc wzrok na moje oczy.
- Nie zostawiasz. To moja decyzja – odparłam
równie cicho, przygryzając wargę.
- Ja… - zaczął, ale nie byłam pewna, czy wie, co
tak naprawdę chce powiedzieć. – Jeśli chcesz, żebym został… to mi to powiedz, dobrze?
Zamrugałam kilkakrotnie, bezwiednie otwierając
usta. Czy on właśnie powiedział mi, że nie pojedzie w trasę, jeżeli tego
właśnie będę chciała? Zamierzał zostawić One Direction dla mojej chwilowej
zachcianki? Zostawić dziesięć milionów fanów dla czyjegoś kaprysu? Nie mogłam
pojąć jego chęci poświecenia się dla
mnie. Przecież to było jego życie, jego marzenia, jego ambicje…
Ale nie mogłam mu na to pozwolić. Mimo że chciałam
mieć go przy sobie, czuć jego bliskość o każdej porze dnia i nocy, nie miałam
serca go unieszczęśliwić. Bo wiem, że nawet gdyby chciał zostać, gdyby to było jego
pragnienie, nie byłby szczęśliwy z dala od chłopców, z dala od fanów, od
przygód… Kochałam go zbyt mocno, by wykorzystać jego dobro. Jeśli się kogoś
kocha, nie można być egoistą. Ja nie mogłam być.
- Ja nie… nie chcę… - każde słowo, które
wypowiadałam, było przepełnione bólem – żebyś został.
Spojrzał na mnie, uśmiechając się blado. W jego
oczach widziałam zawód i smutek, którego powodem byłam ja. I to właśnie ta
świadomość bolała mnie najbardziej. Nie mogłam patrzeć na jego smutek… To
uczucie rozrywało mnie od środka, krusząc moje serce na miliard ostrych
kawałków.
- Rozumiem – odparł.
Przyciągnął mnie bliżej i odgarnął zabłąkany
kosmyk moich włosów za ucho, po czym pochylił się, przyciskając swoje ciepłe
wargi do mojego czoła. Przymknęłam oczy, próbując powstrzymać łzy cisnące się
do moich oczu, nie mogłam pozwolić im spłynąć po policzkach. To nie było
pożegnanie. A ja musiałam pozostać silna. Dla niego.
***
Siedziałam w samochodzie chłopców, walcząc z
wyrzutami sumienia, które przepełniały całe moje wnętrze. Nie miałam siły ani
odwagi, by się odezwać, podczas gdy chłopcy udawali, że wszystko jest okej. W
sumie byłam im za to wdzięczna. Nie robili z tego wszystkiego jakiejś
specjalnej tragedii, nie prosili, bym zmieniła zdanie, nie marudzili… Wszystko
było tak jak zawsze i gdyby nie moje natrętne myśli, nawet bym się nie
zorientowała, że pokonujemy drogę na lotnisko.
- Parę zaleceń – mruknął Zayn tonem nieznoszącym
sprzeciwu. – Odpisujesz na każdy nasz sms. Każdy! Odbierasz każdy telefon.
Każdy! Masz pisać do nas przynajmniej dwa razy dziennie – rano i wieczorem – i
trzy razy w tygodniu wchodzić na skype. Co najmniej! Poza tym odpisuj na nasze
maile, wysyłaj zdjęcia i zdawaj relację z całego tygodnia, chcemy wiedzieć, co
się u ciebie dzieje i co robisz o każdej porze dnia i nocy. Zrozumiano?
Uśmiechnęłam się z rozbawieniem i pokiwałam głową.
- To samo tyczy się was. Ale zrozumiałam. Będę się
stosować do waszych zaleceń.
Liam oparł głowę o szybę, stwarzając pozory, jakby
nie miał ochoty słuchać naszej rozmowy. Może faktycznie nie chciał. Od tamtej
rozmowy na tarasie nie wspomniał o wyjeździe ani słowem, jakby to miało w jakiś
sposób odwlec rozstanie czy może w ogóle pomoc go uniknąć. Chciałam z nim
porozmawiać. Chciałam powiedzieć mu, że zawsze przy nim będę, nieważne jak
ogromna odległość będzie dzielić nasze ciała. Chciałam powiedzieć mu, że będę
za nim tęsknić, że będę żyć myślą o najbliższym spotkaniu z nim. Ale co z tego,
skoro on widocznie tego nie chciał?
- Dojeżdżamy – Niall wyjrzał za okno, a radość
momentalnie ulotniła się z jego twarzy.
Nie udało mi się w porę powstrzymać ciężkiego
westchnięcia. Blondyn spojrzał na mnie i widząc moją minę, uśmiechnął się pocieszająco.
Z ruchów jego ust wyczytałam bezgłośne „Będzie dobrze”, ale niezbyt w to
wierzyłam. Nie będzie dobrze. Już nie.
- Możesz jeszcze… - Harry widocznie miał zamiar
coś powiedzieć, ale Lou „przez przypadek” kopnął go w łydkę.
- Uważaj na siebie, dobrze? – Zayn zmierzył mnie
swoim przenikliwym spojrzeniem, gładząc moją dłoń.
- Jasne. Będę grzeczna – odparłam z bladym
uśmiechem, który nie dosięgał moich oczu.
Miałam ochotę wybuchnąć płaczem i błagać ich, by
zostali, ale obiecałam sobie samej, że tego nie zrobię.
- Nie, nie będziesz. Ale chociaż się staraj –
Hazza zaśmiał się dźwięcznie, odpinając pas bezpieczeństwa.
Samochód zatrzymał się w miejscu i cała nasza
szóstka z Paulem na czele ruszyła w kierunku lotniska. Gdy tylko pierwszy z
chłopców opuścił auto, natychmiast rozległ się tak dobrze znany mi wrzask i
rozbłysły flesze aparatów. Miałam ochotę wrócić z powrotem do bezpiecznego
schronienia, ale myśl o moich przyjaciołach szybko mnie uspokoiła. Musiałam to
wytrzymać. Musiałam iść teraz z nimi ramię w ramię, pokazać, że jestem wystarczająco
silna, by być przy nich zawsze.
Liam bez słowa podszedł do mnie, ofiarując mi
swoje ramię i wszyscy razem udaliśmy się do środka. Spuściłam głowę, usiłując
ignorować natarczywych paparazzich i oszalałe z nadmiaru emocji fanki,
próbujące przedrzeć się przez ochronę. Wszechobecny krzyk niemal mnie ogłuszał,
a miny chłopców wyrażały całkowitą powagę. Pomachali w stronę zgromadzonego
tłumu i szybkim krokiem podążali za Paulem. Starałam się skupić całą uwagę na
przyjemnym cieple ciała Liama, przyciśniętym do mojego prawego boku. Boże,
niech to się wreszcie skończy!
- Uśmiechnij się. Ostatnie, co chcę teraz widzieć,
to twój smutek – szepnął, niechcący muskając przy tym płatek mojego ucha.
- Nie potrafię Li – odparłam, a mój głos załamał się
już na pierwszym wypowiedzianym przeze mnie słowie.
Nie potrafiłam. I chociaż tak straszliwie chciałam
zrobić cokolwiek, by mu ulżyć, nie byłam w stanie wykonać najmniejszego ruchu.
Mogłam tylko wtulić się mocniej w jego ramię i powstrzymać te cholerne łzy,
które usiłowały spłynąć po moich policzkach.
- Ej, mała. Wrócimy zanim się obejrzysz – chłopak spojrzał
mi w oczy, co jeszcze bardziej pogorszyło mój stan psychiczny.
Bagaże chłopców zostały nadane, a my skierowaliśmy
się w stronę bramek, za którymi za chwilę mieli zniknąć. To był czas
pożegnania. Stanęli przede mną, nie mając w sobie wystarczająco dużo odwagi, by
zacząć tę najtrudniejszą część podróży. Ja też jej nie miałam.
Mój wzrok prześlizgnął się po tych pięciu
zagubionych twarzach, które tak bardzo kochałam. Nagle wszystkie wspomnienia,
wszystkie wypowiedziane słowa, wszystkie żarty, wszystkie uśmiechy, wszystkie
uściski na nowo zawitały w moje głowie. Każda chwila z nimi spędzona odżyła w
moich myślach. Wydając z siebie nieartykułowany dźwięk, rzuciłam się na szyję Niallera,
a reszta zamknęła nas w szczelnym uścisku. Nikt z nas nie przejmował się
ludźmi, obserwującymi każdy nasz ruch, fotografami, którzy uwieczniali każde
posunięcie.
- Kocham was. Tak strasznie was kocham! Pamiętajcie
o tym, dobrze? – wyjęczałam cicho.
- My też cię kochamy, skarbie – usłyszałam głos
Hazzy, którego ręka spoczywała teraz na moich plecach.
Zamknęłam oczy, pragnąć zachować ten moment w
pamięci. Ten uścisk miał być ostatnim przez następne kilka lub nawet
kilkanaście miesięcy. Ocierając łzy, odsunęłam się od nich i uśmiechnęłam się czule.
- Bawcie się dobrze – rzekłam, widząc, że Paul
zamierza ich już zgarnąć.
- Nawzajem! – odparli i posyłając mi ostatnie,
pożegnalne uśmiechy, ruszyli w stronę bramek.
Patrzyłam na nich, jak coraz bardziej się oddalają
i czułam, że ich tracę. Nie panowałam już nad gorzkimi łzami, nad cichym szlochem
i grymasem bólu, który pojawił się na mojej twarzy, gdy tylko się odwrócili. Co
ja najlepszego zrobiłam?
Powinnam była pobiec za nimi, wpakować się do ich
samolotu i lecieć w trasę z tą piątką kretynów, bez których nie wyobrażałam
sobie życia, a tymczasem tkwiłam w miejscu, patrząc, jak za chwilę znikną.
Popełniłam największy błąd w całym swoim życiu.
I wtedy dostrzegłam wahanie Liama. Zatrzymał się,
zamierając na ułamek sekundy i obracając się na pięcie, ruszył w moją stronę. W
ciągu kilku sekund pokonał dzielący nas dystans i zanim zorientowałam się, co
zamierza zrobić, przyciągnął mnie do siebie, otaczając mnie swoimi ramionami.
- Kocham cię na tyle, żeby pozwolić cię odejść.
Nie mogę do niczego cię zmusić, nawet tego nie chcę. Ale błagam, obiecaj mi, że
o mnie nie zapomnisz. Nie chcę wyjeżdżać z myślą, że tracę cię raz na zawsze.
Wiem, nie jesteś moja i pewnie nie chcesz być, ale ja jestem twój od zawsze. I
musisz to wiedzieć. Uważaj na siebie, bo nie chodzi tu tylko o twoje życie, ale
także o moje. Jesteś moim życiem. Pamiętaj, dobrze?
Spojrzałam w jego przepełnione miłością oczy, nie
mając pojęcia, co odpowiedzieć. Te słowa, które właśnie wydobyły się z jego ust…
były odwzorowaniem moich uczuć. Miłość, strach przed rozstaniem, ból na myśl o
utracie, niepewność, troska i w końcu to najważniejsze. On był moim życiem. I
choć dotąd oszukiwałam samą siebie, wmawiając sobie, że to braterska miłość,
rzeczywistość była zupełnie inna.
Chciałam, żeby dobrze mnie zrozumiał. Chciałam,
żeby pojął wszystko, co działo się w moim wnętrzu, ale obawiałam się, że same słowa
mogą nie wystarczyć.
Wspięłam się na palce i przyciągając Liama jeszcze
bliżej, wpiłam się w jego usta. Być może powinnam była zachować się łagodniej,
delikatniej, ale zbyt długo czekałam na tą chwilę. Ten pocałunek miał być
odwzorowaniem tego, co działo się w moim sercu przez cały ten czas, kiedy on
był obok. Odwzajemnił go z równym
zaangażowaniem, a do naszych uszu dobiegły wrzaski i śmiechy radości chłopców.
Kochani debile.
- Jadę z wami – szepnęłam, kiedy już się od siebie
odsunęliśmy.
Liam spojrzał na mnie z szokiem wymalowanym na
twarzy i podskoczył, zamykając mnie w szczelnym uścisku. Parsknęłam śmiechem, gdy objęły nas kolejne cztery pary ramion, przez
co prawie runęliśmy na ziemię.
- Zdajecie sobie sprawę, że jutro będziemy na
pierwszych stronach gazet? – zapytałam, z trudem łapiąc oddech, bo ta piątka
silnych facetów niemal mnie zmiażdżyła.
Chłopcy odsunęli się od nas, przybijając sobie
piątki i szczerząc się do siebie nawzajem jak ostatni idioci, ale kto by się
tym przejmował… Ruszyli jak gdyby nigdy nic przed siebie, zostawiając nas trochę
z tyłu, co jak widać niespecjalnie ich obchodziło.
- I dobrze – Liam zaśmiał się pod nosem, całując
mnie w czoło. – Niech wiedzą, jakim
jestem szczęściarzem.
Uśmiechnęliśmy się do siebie promiennie, kierując
się w stronę nowego życia. Wspólnego życia.
But baby if you say you want me to stay
I'll change my mind
Specjalnie na wasze życzenie - Liam :)
Kochani, wybaczcie nam brak imaginów, ale szkołą nie rządzimy, trudno jest znaleźć czas na napisanie czegoś dłuższego... Za to ten imagin jest jakieś 3 razy dłuższy niż większość poprzednich. Nie chciałam dzielić go na części, bo nie wyrabiam się z pisaniem następnych (mam 3 nieskończone imaginy kilkuczęściowe). Długo nad nim siedziałam, musiał trochę podejrzewać, ja musiałam poczekać na wenę, ale w końcu go skończyłam :) Mam nadzieję, że wam się podoba :)
Spokojnie, Miśki! Kolejny imagin to Hazza. Nie chcę wstawiać go zbyt wcześnie, bo wiem, że ostatnia część bardzo wam się podobała (jestem zszokowana waszą reakcją, nie spodziewałam się tego!) i nie chcę tego schrzanić. Potem planuję imagina o Niallerze i na końcu o Lou, zważając na to, że pod ostatnią częścia pojawiły się tylko 4 komentarze. Doszłam o wniosku, że wam się nie podobało, więc z kolejnym postaram się bardziej.
Miśki, ślicznie proszę was o opinie dotyczące imagina! To zajmuje wam kilka sekund, a ja mam dzięki wam motywację, żeby pisać dalej :) Wiem, że nie zawsze wam się chce, ale mi też nie chce się pisać kolejnych imaginów, jeśli widzę, że wam się nie podobają...
Tyle :)
Kocham was <3
~W.