niedziela, 25 sierpnia 2013

#142 Zayn (część 4)




Mój płacz przerwał dźwięk dzwoniącego telefonu. Odsunęłam się od Zayna, aby mógł odebrać, a sama otarłam łzy dłonią.
-Malik.
Obserwowałam jak wyraz twarzy bruneta zmienia się z każdym słowem wypowiedzianym przez drugiego rozmówcę. Chłopak odwrócił się do mnie plecami i odszedł, nie wypowiadając nawet jednego słowa. Trochę mnie to zaniepokoiło. Zayn skierował się w stronę schodów i chwilę później zniknął mi z pola widzenia. Podeszłam do lustra wiszącego w przedsionku i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Wyglądałam po prostu strasznie. Przeczesałam dłonią rozczochrane włosy i otarłam łzy, które jeszcze pozostały na moich policzkach. Byłam cała czerwona od płaczu. Gdy tak o tym myślałam, było mi aż głupio przy Zaynie. On zawsze wyglądał tak perfekcyjnie. Nie rozumiałam, jak można być tak przystojnym jak on.
Moje rozmyślania przerwał głośny trzask. Przestraszona odskoczyłam i rozejrzałam się w około. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że dźwięk dochodził w górnego piętra. Przeskakując po dwa stopnie naraz, wbiegłam po schodach i otworzyłam pierwsze drzwi po prawej. Trafiłam w dziesiątkę. W pokoju znajdował się Zayn, a na ziemi jego roztrzaskana komórka.
-Co się stało? - spytałam zdziwiona. Dlaczego miałby rozwalać swój telefon?
-Musimy iść – odparł chłopak, nawet na mnie nie patrząc.
Nie wiedziałam co powiedzieć, więc po prostu stałam tam z otwartą buzią. Brunet wyparował z pokoju i równie szybko zszedł na dół. Podążyłam za nim nieźle zdezorientowana. Zayn chodził po salonie w tę i z powrotem, szukając potrzebnych rzeczy, a ja w ciszy go obserwowałam. Gdy skończył, podszedł do drzwi i założył buty.
-Chodź, musimy się pośpieszyć – powiedział wychodząc na zewnątrz.
-Możesz mi wytłumaczyć co tu się dzieje? Dokąd jedziemy? Dlaczego?
-Nie ma na to czasu.
Nie ruszyłam się. Wręcz przeciwnie. Skrzyżowałam ręce na piersi i czekałam na wyjaśnienia. Zayn wyraźnie się zdenerwował. Zmarszczył czoło, zacisnął dłonie w pięści i spojrzał na mnie spod byka.
-Nie mam teraz czasu na wyjaśnienia, więc może ruszysz swój szanowny tyłek i tu podejdziesz, albo ja cię tu przyniosę – wysyczał przez zęby.
Chwilę się zastanawiałam, ale byłam zbyt uparta, żeby wykonać jego polecenie. Stałam niewzruszona w tym samym miejscu. Zayn westchnął, przeklął pod nosem i ruszył w moją stronę. Zrobiłam krok w tył, przez co uderzyłam się o poręcz. Chłopak w mgnieniu oka znalazł się przy mnie. Staliśmy tak blisko, że czułam jego ciepły oddech na mojej twarzy. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Zayn chwycił mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię, po czym zaczął ze mną iść w stronę wyjścia.
-Co ty robisz?! - krzyknęłam, próbując się wyrwać.
-Mówiłem, że cię zaniosę – odparł brunet, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-Postaw mnie!
Tą prośbę Zayn zupełnie zignorował. Wydawało mi się, że moje rzucanie wcale mu nie przeszkadzało. Sprawiał wrażenie, jakby niósł poduszkę, a nie takiego ciężkiego słonia jak ja.
Chłopak „zaprowadził mnie” do swojego auta i wrzucił na tylne siedzenie. Sam usiadł za kierownicą i ruszył z piskiem opon, przez co po raz kolejny się uderzyłam.
-Możesz trochę spokojniej?
-Nie moja wina, że taka z ciebie niezdara.
Wywróciłam oczami i usiadłam prosto, obserwując drogę. Nie znałam tej okolicy, więc ciężko było mi powiedzieć, gdzie się znajdowałam. Nie minęła nawet minuta, a mnie znudziła ta niezręczna cisza.
-Właściwie to dlaczego zawsze muszę siedzieć z tyłu? Nie jestem dzieckiem! - wypaliłam.
-Póki co właśnie tak się zachowujesz – odparł kierowca, wciąż na mnie nie patrząc.
-To nie fair – oburzyłam się.
-Życie jest nie fair, skarbie.
Pomyślałam chwilę nad jego słowami i doszłam do wniosku, że ma absolutną rację. Niektórych nie stać nawet na chleb, a ja mam praktycznie wszystko. Lepiej by było, gdyby każdy miał tyle samo. Na świecie nie byłoby zazdrości i niesprawiedliwości. Ale może taka jednolitość byłaby nudna?
-Skoro już jedziemy, to może mi powiesz, co się do cholery właściwie dzieje?!
Zayn głośno westchnął. Chyba ma mnie już dosyć.
-Posłuchaj, wszystko ci wyjaśnię, ale nie teraz, więc przestań mnie męczyć, bo kończy mi się cierpliwość.
-Chyba mam prawo wiedzieć, dokąd mnie zabierasz – zaprotestowałam.
-Prawnikiem nie jestem, więc mnie o to nie pytaj. Po prostu chociaż raz w życiu siedź cicho.
Po tych słowach zamknęłam buzię. Nie miałam już ani siły, ani argumentów na dalszą kłótnię. Usiadłam wygodnie i próbowałam się zrelaksować, ale coś kiepsko mi wychodziło. Byłam zbyt ciekawska. Denerwowało mnie to, że nie miałam kontroli nad tym, co będę robić i gdzie będę się znajdować. Nagle samochód gwałtownie skręcił w lewo, a chwilę potem zatrzymał. Spojrzałam na Zayna, który rozpiął pas, ale nie ruszył się z miejsca. Odchylił głowę do tyłu, zamknął oczy i głęboko oddychał.
-Co teraz robimy? - spytałam cicho.
-Nie mam pojęcia – odparł chłopak nie zmieniając pozycji.
-To ja mam pomysł.
Zayn otworzył oczy i spojrzał na mnie zdziwiony.
-Możesz mi teraz powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
Chłopak westchnął, ale pokiwał twierdząco głową, co dało mi nadzieję, że w końcu wszystkiego się dowiem. Chwilę jeszcze siedzieliśmy w ciszy, po czym Zayn zaczął mówić.
-Ostrzegam, że to dość nieprawdopodobna historia.
-Dam radę – powiedziałam z uśmiechem, co chłopak odwzajemnił.
-Chodzi o to, że wspólnie z grupką znajomych wplątałem się w pewne „brudne” interesy. W tym długi u jednego z największych dilerów narkotykowych w kraju.
-Ćpasz?! - wypaliłam i od razu mentalnie walnęłam się w łeb. Muszę się nauczyć trzymać język za zębami.
Brunet tylko się zaśmiał, co trochę mnie zdziwiło.
-Nie, ja nie, ale jesteśmy w tym razem. Jakby...zespołem. Więc tez byłem w to zamieszany. Moi znajomi wymyślili dość nietypowy sposób na zarobienie pieniędzy. Postanowili porwać córkę jednej z najbogatszych par w Wielkiej Brytanii i zażądać okupu.
W tym momencie zrozumiałam, że chodzi mu o mnie. To wyjaśniało napad na mój dom podczas imprezy.
-Moim zadaniem było cię śledzić. Mieliśmy obserwować ciebie, twoich rodziców, przyjaciół, żeby wiedzieć, kiedy najłatwiej będzie nam uderzyć. Impreza w twoim domu nie była zbyt dobrze ukrywanym sekretem. Moi znajomi uznali, że to będzie dobra okazja, żeby cię uprowadzić.
-Czyli chcesz mi powiedzieć, że masz zamiar zażądać za mnie okupu i dosłownie „odsprzedać” mnie moim rodzicom? - spytałam oburzona tym, czego się właśnie dowiedziałam.
-Nie do końca – odparł Zayn.
-To teraz już w ogóle nie rozumiem – spojrzałam na niego zdziwiona.
-Kiedy tak cię obserwowałem, przyglądałem się twojemu życiu, zachowaniu ja...poczułem coś...dziwnego...
-Dziwnego? - powtórzyłam.
Chłopak przeczesał dłonią swoje ciemne włosy, w geście zakłopotania.
-Nie umiem tego opisać. Po prostu nie chciałem, żeby stała ci się krzywda. Nie chciałem, żeby ktoś cię skrzywdził. Dlatego nie posłuchałem reszty grupy i uprowadziłem cię na własną rękę. Dla twojego dobra. Nie chcę za ciebie żadnych pieniędzy. Właściwie sam nie wiem czego chcę. Po prostu nie mogłem pozwolić, żeby oni ci to zrobili.
Byłam w takim szoku, że zabrakło mi słów. Chyba po raz pierwszy.
Patrzyłam w czekoladowe tęczówki bruneta i wiedziałam, że mówi prawdę i mu na mnie zależy. Z jakiegoś dziwnego powodu czułam dokładnie to samo
-Zayn, ja nie wiem, co powiedzieć – to wszystko, na co było mnie stać.
-Rozumiem, nie codziennie słyszy się takie wyznania – odpowiedział ze śmiechem.
-Ale dlaczego uciekamy z twojego mieszkania?
-Jeden z moich kolegów zadzwonił. Powiedział, że już jadą w tamtą stronę i do mnie wpadną. Chyba coś podejrzewali. W końcu nie byłem z nimi podczas akcji. Gdyby nas tam złapali, mielibyśmy dość duże kłopoty – wyjaśnił chłopak.
-W takim razie chyba powinnam ci podziękować.
Zayn uśmiechnął się, zupełnie zwalając mnie tym z nóg. Jego szczery uśmiech był chyba najpiękniejszą rzeczą jaką kiedykolwiek widziałam. Nagle coś uderzyło z tyłu w nasz samochód. Krzyknęłam upadając na siedzenie przede mną.
-Nic ci nie jest? - usłyszałam zmartwiony głos Zayna.
Pokręciłam głową i znów się podniosłam, a to co zobaczyłam sprawiło, że moje serce zaczęło bić trzy razy szybciej. Całe auto było otoczone przez mężczyzn z bronią. Każdy pistolet, karabin wymierzony we mnie lub Zayna. Rozejrzałam się przerażona i złapałam oparcia, żeby nie upaść. Jeden z mężczyzn nachylił się nad pojazdem i zajrzał przez otwarte okno od strony kierowcy.

-No chłopaki, daleko nie zajechali – krzyknął, po czym zwrócił się bezpośrednio do Zayna – Chyba nie myślałeś, że ujdzie ci to na sucho, co nie Malik?

Hej miśki! A oto kolejna część imagina o Zaynie :) Mam nadzieję, że wam się podoba i zostawicie pod nią trochę komentarzy :D Nie pytajcie mnie, ile jeszcze będzie części, ani kiedy wstawię kolejną, bo naprawdę nie mam pojęcia.
Chciałam wam jeszcze tylko powiedzieć, że ostatnio w naszym fandomie zachodzi wiele dużych zmian, ale pamiętajmy, po co tu jesteśmy. Mamy wspierać naszą piątkę idiotów, cokolwiek by się nie działo. To nasza rola, a nie decydowanie o tym, jak mają żyć lub z kim się spotykać. To wszystko :)
Kocham was xx

~M

piątek, 23 sierpnia 2013

ZMIANY- Pożegnanie



Cześć :) Tu Karola. Jak mówiłam.. nadchodzą zmiany i już teraz dowiecie się czego, a raczej kogo one dotyczą. Yhmm.. pierwszy raz nie wiem jak ani od czego zacząć i jakie dobrać słowa. Dziś jest 23 sierpień, dokładnie rok temu dodałam swojego pierwszego posta na tym blogu. I nie piszę tego po to by świętować rocznicę.. tylko po to żeby się z Wami pożegnać. Niestety, ale kończę pracę na tym blogu. Oczywiście jeśli dziewczyny pozwolą, wpadnę czasem, zaglądnę lub dodam coś..Ale nie o tym mowa.

Mam Wam tyle rzeczy do powiedzenia, ale nie wiem od czego zacząć, bo już się rozpłakałam. Jestem Wam po prostu wdzięczna! Dziękuję za ten idealny w każdym calu rok, dziękuję Weronice za szanse współtworzenia tego bloga. Kilka miesięcy temu nie pomyślałabym, że będziemy w trójce najlepszych polskich blogów z imaginami! To jedna z najlepszych rzeczy w moim życiu, Wy jesteście najlepszym co mnie w życiu spotkało. Oczywiście wiele zawdzięczam naszym kochanym chłopcom z One Direction.. gdyby nie oni, nie znalazłabym się w tym miejscu, wśród Was :)
 
Nie łatwo jest zostać. Ale jeszcze trudniej jest odejść.


To pożegnanie należy do jednych z najtrudniejszych. Nie chcę Was zanudzać tłumaczeniem się.. po prostu jest w życiu taki moment, kiedy wszystko podpowiada Ci 'coś trzeba skończyć, żeby zacząć coś zupełnie nowego'. Fakt, nie żegnam się na zawsze, nie umieram i nie przenoszę się na inną planetę.. mimo to czuję jakby jakaś część mnie odchodziła w niepamięć. Ale nie! NIE ZAPOMNĘ ANI WAS, ANI TEGO BLOGA! Nigdy nie zapomnę tych emocji, przeżyć, wielu łez, spowodowanych rozterkami i czy radościami. Nigdy nie zapomnę tych opowiadań, w których fantazjowałam o swoim lepszym życiu. Zawsze będę pamiętać jak wiele się od Was nauczyłam, bo to przecież Wy nauczyliście mnie wrażliwości i życia 'razem' na naszym blogu.

Mogę śmiało powiedzieć, że jestem dumna. Z siebie, z dziewczyn i z Was. Jestem dumna, że wspólnie osiągnęliśmy tak wiele.. i pomyśleć że to wszystko za sprawą pięciu najważniejszych w naszym życiu chłopców, a raczej mężczyzn. To dzięki nim się poznaliśmy, oni dostarczyli nam tylu pięknych chwil i emocji. Wierzę, że kiedyś będę miała okazję osobiście podziękować im za to wszystko co dla mnie zrobili. W tej chwili mam okazję podziękować Wam, więc.. DZIĘKUJĘ! DZIĘKUJĘ! DZIĘKUJĘ! Za każdy komentarz, za wsparcie i za wyrozumiałość oraz anielską cierpliwość. Za to, że potrafiliście mnie zawsze podnieść na duchu i zmotywować do dalszego tworzenia, właśnie dla Was:)

 Pisząc to płaczę jak wariatka, trzęsę się, a moje serce bije jak oszalałe. To chyba znaczy, że Was kocham?! Tak, kocham Was. Zawsze będę o Was pamiętać! Więc proszę.. i Wy nie zapomnijcie o mnie :)
Mam straszny mętlik w głowie.. szargają mną emocje, chciałabym Wam opisać wszystko to co czuję, opowiedzieć każde wspomnienie związane z tym blogiem. Ale to niemożliwe, nie ma słów, które opisałyby to, co przez ostatni rok działo się w moim życiu. Wspomnienia zachowam na zawsze, moje zapiski, udane i nieudane opowiadania także.

Szczególnie dziękuję Weronice, Majce i Agacie. Za cierpliwość do mnie, za wyrozumiałość i wspaniałą współpracę. Jesteście moimi najpiękniejszymi gwiazdeczkami, które rozświetliły moje życie i tchnęły w nie coś.. czego tak po prostu nie można opisać. Kocham Was moje Artystki!

Może kiedyś jeszcze napiszę.. oczywiście jeśli będziecie chcieli! :)

Po raz ostatni, Wasza Karolina.
Kocham Was, pamiętajcie o mnie! 
 




 

niedziela, 18 sierpnia 2013

#141 Niall (część 9)

Ważne ogłoszenie parafialne! Do uroczej dziewczynki, która zżyna moje opowiadanie... Jeśli czujesz się niedowartościowana, to może powinnaś poprosić kogoś, żeby nauczył Cię pisać? Chętnie pomogę, udzielę Ci korepetycji! Bo skoro nie czujesz się wystarczająco dobra, żeby napisać coś, co spodobałoby się czytelnikom, to chyba coś jest nie w porządku, nie uważasz? Kradniesz i oszukujesz. Koniecznie się z tego wyspowiadaj :)

Część 8.



Jak to właściwie się stało, że pozwoliłam mu wkroczyć do swojego życia? Byłoby mi znacznie łatwiej, gdybym w porę go powstrzymała, powiedziała „nie”. Nie musiałabym zamartwiać się teraz o niego, nie musiałabym przeżywać tego wszystkiego i wymyślać miliardów scenariuszy naszej rozmowy z dyrektorem, byle tylko jakoś nas oboje z tego wyciągnąć. Co prawda dla bezpieczeństwa mojego i Nialla, powinnam pozostawić tę sprawę Horanowi, bo wydawać by się mogło, że to on z naszej dwójki wiedział, co robi. O mnie nie można było tego powiedzieć, bo od samego początku zachowywałam się jak skończona idiotka.
Przeszłam szybkim krokiem przez zatłoczony korytarz, mając nadzieję, że nikt nie będzie chciał ze mną rozmawiać. Nie miałam ochoty na pogaduszki, więc przebrnęłam przez tłum spieszących się na lekcję uczniów, by w końcu dotrzeć do swojej szafki. Wyjęłam z niej wszystkie potrzebne zeszyty, zostawiając te, które miały mi się już dziś nie przydać, gdy mój wzrok padł na białą, podłużną karteczkę. Rozejrzałam się podejrzliwie po korytarzu, ale nie miałam najmniejszego pomysłu, kto mógłby ją wrzucić. Może Niall? Może chciał, żebyśmy spotkali się na przerwie, żeby ustalić wszystko przed wizytą u dyrektora?

Ułoży się.

Wpatrywałam się zdezorientowana w dwa, napisane nieznanym mi dotąd charakterem pisma słowa. Litery zdecydowanie nie były stawiane w stylu Horana i ten fakt trochę mnie przeraził. Nie mam pojęcia, dlaczego od razu pomyślałam o relacji między nami dwojga, bo przecież te słowa mogły dotyczyć czegokolwiek. Moich średnich ocen, spóźnień, kary Walkera… Przygryzłam wargę, chowając skrawek papieru do kieszeni. Powiedzieć, że byłam przerażona, byłoby niedopowiedzeniem.
I właśnie wtedy zobaczyłam znikającą pośród tłumu uczniów. Kobieta, która zobaczyła mnie z Niallem tamtego felernego dnia, która uśmiechnęła się do mnie przedwczoraj i której tak ogromnie się obawiałam, bo wiedziała coś, czego nie powinna była wiedzieć. Myśl, że to ona z jakichś przyczyn dobrze nam życzyła, wydawała mi się niedorzeczna, ale nie potrafiłam wytłumaczyć tego w jakikolwiek inny, bardziej racjonalny sposób.
Ruszyłam w jej stronę, niedbale zatrzaskując szafkę i na oślep przepychałam się między kolejnymi osobami, licząc, że uda mi się ją jeszcze dogonić. W sumie niezbyt wiedziałam, co chcę jej powiedzieć, a „Czy to pani wrzuciła do mojej szafki karteczkę?” byłoby chyba najgorszym sposobem wyciągnięcia czegokolwiek od tej kobiety. Skręciłam w prawo, idąc dalej prowadzącym w stronę łazienek korytarzem, kiedy poczułam czyjąś dłoń na moim nadgarstku. Odwróciłam się, wyrywając rękę z uścisku i mój wzrok natrafił na te znajome, błękitne tęczówki.
- Dyrektor chce nas widzieć – powiedział cicho, cofając się o kilka kroków. – Teraz.
Skinęłam głową i obejrzawszy się przez ramię po raz ostatni, ruszyłam za Niallem. W porównaniu z wizytą u tego starszego, surowego mężczyzny, problem ze sprzątaczką wydawał się wręcz dzienny i mógł trochę poczekać. Czułam, jak cała odwaga i determinacja opuszcza mnie z każdym krokiem, ale nie mogłam się poddać. Przecież musieliśmy wyjść z tego cało, nie wyobrażałam sobie innego zakończenia.
- Boisz się? – usłyszałam cichy głos Nialla, kiedy stanęliśmy przed szerokimi, solidnymi drzwiami gabinetu dyrektora.
Podniosłam głowę, patrząc w jego piękne oczy i mimowolnie oblałam się rumieńcem. To idiotyczne, że nawet w chwilach takich jak ta, nie mogłam tego powstrzymać, a on wciąż działał na mnie w ten sposób. Wpatrywał się we mnie intensywnie, nawet nie próbując ukryć zmartwienia, które tliło się w jego spojrzeniu.
- Nie – skłamałam, chociaż i tak wiedziałam, że nie uwierzy.
Pokręcił z rezygnacją głową, wzdychając przy tym cicho, a ja musiałam mocno się skoncentrować, żeby nie rzucić się na niego przy ludziach, bo tak bardzo chciałam go wtedy przytulić…
Chłopak podszedł bliżej do drzwi i zapukał w nie energicznie, aż do naszych uszu dobiegło stłumione „proszę”.  Przełknęłam ślinę, czując nerwowy ucisk w żołądku, kiedy przekroczyłam próg gabinetu dyrektora, a Niall zamknął za nami drzwi i przywitawszy się z mężczyzną uściskiem dłoni, usiadł na jednym z krzeseł naprzeciwko biurka. Zajęłam miejsce tuż obok niego – może nawet zbyt blisko, zważając na sytuację – i wydukałam ciche dzień dobry.
Początkowo wydawało mi się, że moja psychika jest już na skraju wytrzymałości i nie wytrzymam tej rozmowy, ale Horan bez problemu owinął dyrektora wokół palca, a ja nie mogłam nie podziwiać jego umiejętności. Potrafił namącić w głowie każdemu, z kim rozmawiał przez chociażby minutę!
- Słyszałem o twoich spóźnieniach, młoda damo – powiedział w końcu, zakończywszy luźną pogawędkę z praktykantem. – Wiesz, że panu Walkerowi niezbyt się to podoba, prawda?
- Tak, wiem – jęknęłam. – Przykro mi, naprawdę. To nie była moja wina.
- Jej autobus się spóźnił – wtrącił Niall, podchwytując mój tok rozumowania. – Nie ma możliwości dojechać do szkoły w inny sposób, więc nie była w stanie dotrzeć na czas. Poza tym to jej pierwsze spóźnienie, odkąd zacząłem praktyki. Nie uważa pan, że pan Walker nieco dramatyzuje?
Dyrektor zachichotał niekontrolowanie, ale od razu spoważniał, najwidoczniej doszedłszy do wniosku, że nie powinien śmiać się z własnych podwładnych. Skinął ze zrozumieniem głową i rozpoczął niezwykle nudny monolog na temat tego, jak to rozumie, że nie zawsze jest w stanie pojawiać się punktualnie, skoro nie mam możliwości dojazdu, że każdy ma czasem taki dzień, że szczęście mu nie sprzyja, a ja naprawdę zaczęłam zastanawiać się, jak to możliwe, że tak łatwo to wszystko przyjął. Spojrzałam ukradkiem na Nialla, który potakiwał tylko, uśmiechając się lekko do dyrektora i dotarło do mnie, że nasz „szef” jeszcze nigdy nie był dla mnie tak miły. Mogłabym się założyć, że to Niall tak na niego wpłynął, ale nie potrafiłam pojąć, jak mógłby to zrobić.
- Jestem pewien, że to się więcej nie powtórzy, prawda? – spytał w końcu, spoglądając na mnie z delikatną przyganą.
- Oczywiście, że nie – odparłam, posyłając mu najbardziej czarujący uśmiech, na jaki było mnie stać.
Niall wstał ze swojego miejsca i uścisnąwszy raz jeszcze rękę dyrektora, skinął w stronę drzwi. Rzuciłam mężczyźnie ciche pożegnanie i robiąc przy tym możliwie jak najmniej hałasu, przeszłam przez jego gabinet i minęłam próg z westchnieniem ulgi. Odwróciłam się, spoglądając na zadowolonego z siebie Horana, który zamknął za nami drzwi z szerokim uśmiechem na twarzy. Nawet nie zadając sobie trudu, by rozejrzeć się dookoła, pochylił się szybko i złożył na moich ustach niedbały pocałunek, łapiąc mnie jednocześnie za rękę.
- Wracamy do domu – oznajmił, ciągnąc mnie w stronę drzwi. – Wystarczy nam kłopotów na jeden dzień.
- A zajęcia?
Nie mogłam być pewna, że Niall po prostu nie zapomniał o swoich godzinach po lekcjach, ale chłopak pokręcił tylko głową, szczerząc się do mnie.
- Dzisiaj oboje kończymy lekcje szybciej, skarbie.
Postanowiłam o nic nie pytać, bo póki co jakoś nie miałam do tego głowy. Wiedziałam, że będziemy mieć jeszcze na to dużo czasu, a teraz każde z nas potrzebowało odpoczynku. Zamiast tego przyszło mi na myśl coś innego. Coś, co opuściło moje usta, zanim zdążyłam rozważyć wszystkie za i przeciw.
- Możesz zabrać mnie do siebie?
Chłopak spojrzał na mnie z nieukrywanym zaskoczeniem, ale gdy tylko upewnił się, że nie żartuję ani nie próbuję go nabrać, na jego twarzy pojawił się piękny, radosny uśmiech. Skinął ochoczo głową, otwierając przede mną szklane drzwi szkoły i puścił mnie przodem, by za chwilę dorównać mi kroku.

***

- Nie spodziewaj się cudów, jestem tylko studentem – zaśmiał się, zanim przekręcił klucz w zamku.
Mieszkanie nie było jakoś specjalnie ogromne, ale naprawdę dobrze urządzone. Królowały tutaj biele kontrastujące z czernią mebli i czerwienią dodatków, a podłogi zdobiły kremowe, puchate dywany, które podobały mi się od niepamiętnych czasów. Jeśli pominąć brudne talerze, zajmujące praktycznie całą powierzchnię „wysepki” oddzielającej salon od kuchni, mieszkanie Nialla zdecydowanie było jednym z tych, do których mogłabym się wprowadzić bez żadnych skrupułów.
- Jest piękne – powiedziałam, rozglądając się z nieukrywaną ciekawością dookoła. – Sam je urządzałeś?
- Och, nie – zachichotał, zapalając światła na całej długości korytarza. – Wynajmuję je od jakiegoś małżeństwa, to wszystko ich robota. W dziedzinie sztuki jestem raczej beztalenciem.
Zaprowadził mnie w głąb mieszkania i już po chwili zasiadaliśmy na wygodnej, ciemnej kanapie. Czułam się trochę nieswojo z myślą, że praktycznie sama się tu wprosiłam, ale czułam, że muszę spędzić z Niallem trochę czasu, zanim kompletnie oszaleję. Chłopak zaparzył dla nas herbatę i włączył jeden z imponującej kolekcji filmów, który w sumie zapowiadał się dość ciekawie, ale większą część czasu jego trwania spędziłam raczej na wewnętrznej ekscytacji z powodu obecności Horana.
- Chciałbym spędzać w tej sposób każde popołudnie – powiedział ni z tego ni z owego, przyciągając mnie do siebie.
Wtuliłam się w jego przyjemnie ciepłe ciało, wdychając kuszący zapach jego perfum. Moja głowa spoczęła na jego klatce piersiowej, a dłoń zacisnęła się na materiale jego koszulki. Czułam jego chłodny oddech we włosach i palce, powoli przesuwające się po moich plecach.
- Przed telewizorem? – zaśmiałam się cicho, chociaż wiedziałam, jaka będzie jego odpowiedź.
- Z tobą.
Podniosłam na niego wzrok, a jego oczy rozbłysły czułością, której nie dane mi było doświadczyć do momentu, kiedy go poznałam. Teraz to on był moim osobistym aniołem, mogłam polegać na nim w każdym momencie i całkowicie zaufać. To, jak bardzo mi na nim zależało, było wręcz niedorzeczne, zważając na fakt, jak krótko się znaliśmy. Więc dlaczego czułam, że tylko i wyłącznie przy nim mogę czuć się bezpieczna?
Pochylił się w moją stronę z tym swoim uroczym uśmiechem błąkającym się na jego twarzy, zmniejszając dzielącą nas odległość. Przymknęłam oczy, skupiając się na idealnym brzmieniu naszych płytkich oddechów, które teraz łączyły się w jeden. Moje serce zabiło mocniej, kiedy poczułam jego ciepłe, miękkie wargi na swoich własnych. Wpił się w nie z całą drzemiącą w nim brutalnością, o której obecność nigdy bym go nie podejrzała. Nieco zdekoncentrowana jego bliskością oddałam pocałunek, wplątując palce w jego włosy. Przyciągnęłam go bliżej, czując, jak uśmiecha się z satysfakcją, podczas gdy jedna z jego dłoni znalazła się pod moją koszulką. Jęknęłam w jego usta, bo opuszki jego palców nagle znalazły się pod moją koszulką, przesuwając się po plecach i przyprawiając mnie o gęsią skórkę. Niesamowite, jak ten chłopak na mnie wpływał.
Odsunęłam się od niego nieco, a jego wzrok spoczął na moich oczach, które teraz zapewne błyszczały się niepokojąco od nadmiaru emocji. Niall uśmiechnął się łobuzersko i już chwilę później czułam jego usta na swojej szyi. Przyciskał delikatnie wargi do mojej skóry, jednocześnie dotykając mojego rozgrzanego ramienia. Moje ciało przeszywał raz po razie przyjemny dreszcz.
- Niall? – szepnęłam cichutko.
Chłopak zamruczał w odpowiedzi, nie przerywając całowania mojej szyi.
- Jak ty to robisz? – spytałam, oddychając ciężko.
Oderwał się ode mnie, spoglądając na mnie pytająco i przy okazji muskając moje nabrzmiałe od intensywnych pocałunków usta. Westchnęłam, uważnie obserwując każdy szczegół jego twarzy. Zmierzwione, sterczące w każdym możliwym kierunku, farbowane włosy, idealne czoło, które marszczył w ten uroczy sposób, kiedy się nad czymś zastanawiał, piękne, błękitne oczy skazujące każdego, kto by w nie spojrzał, na kilka nieprzespanych nocy… Delikatne w dotyku, zaróżowione policzki, ten niesamowicie pociągający, najwyżej dwudniowy zarost, malinowe, idealnie wykrojone usta… Był perfekcyjny w każdym calu.
- Owijasz sobie każdego wokół palca – wyjaśniłam, borykając się z problemami z oddychaniem przez intensywność jego spojrzenia. – Każdemu mącisz w głowie, nawet jeśli tego nie chce. Jak to robisz?
- Urok osobisty…? – zasugerował z rozbawieniem i chyba musiałam przyznać mu rację.
To musiało być to.



Cześć, kochani :)
Dziewiątka już za nami, pisało mi się ją szybko i przyjemnie, więc mam nadzieję, że nie wyszła najgorsza. Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa pod poprzednią częścią :) Cieszę się, że ten imagin chociaż trochę wam się podoba, bo wkładam w jego pisanie całe swoje serduszko. Myślę, że możecie liczyć na jeszcze 2/3 części i na tym skończę. Mam już pomysł na kolejne teksty - kilkuczęściowy imagin z Zaynem i Harrym jako głównymi bohaterami, dwuczęściowy Liam... ale póki co chcę zakończyć Nialla :) 
Jeśli zostawicie po sobie jakiś ślad obecności, będzie mi bardzo miło, bo wasze komentarze niesamowicie motywują do pisania, więc robię to szybciej i lepiej :) No i cóż... opłaci wam się, bo mam gotową prawie połowę dziesiątki :)
Kocham
~W

piątek, 16 sierpnia 2013

NIESPODZIANKA - Harry









Dzień pierwszy
Życie bywa przewrotne, niezrozumiałe i po prostu za krótkie. Niektórzy z nas są szczęśliwi na co dzień, inni na szczęście pracują latami, by doznać chwili błogości i ukojenia. Ja należę do ludzi, którzy walczą. Nie o szczęście, ale o życie. Tak się składa, że jestem [T.I.] [T.N.] i mam AIDS. Walczę, bo może zabić mnie zwykły katar. Może nie taki całkiem zwykły.
Dzień drugi
Moja walka nadal trwa. Lekarze dają mi trzy miesiące życia. Nie wierzą, że mnie uratują. Ale przecież to nie oni walczą, tylko ja. Mama jest pełna nadziei, ja próbuję być silna, tata stara się trzymać rodzinę w całości. Ale jest jeszcze Harry. Tylko on o niczym nie wie. Inaczej jest, kiedy wśród rodziny możesz śmiało powiedzieć, że boisz się wyjść zimą na dwór, żeby nie dostać zapalenia płuc, które może cię zabić, jednak, kiedy miałabym to powiedzieć Jemu zabrakłoby mi odwagi. Nie zrozumiałby, tylko bliscy to rozumieją. Ale zaraz. On jest dla mnie jak członek rodziny.
Dzień trzeci
Boję się. A jeśli nie zdążę? Jeśli Bóg zabierze mnie stąd wcześniej, jeśli, jeśli się poddam? I odejdę nie pozostawiając po sobie żadnego znaku, żadnej pamiątki? Nie chcę zostać pominięta. Chcę, żeby wiedzieli, że był ktoś taki jak ja, kto walczył. Chcę, żeby ludzie wiedzieli, jaka byłam, by poznali choć w części życie osoby, która musi zmagać się ze wszystkim. Z samą sobą, innymi ludźmi, losem i życiem. A przede wszystkim z chorobą.
Dzień czwarty
Bez zmian. Czuję się tak, jakbym wcale nie była chora, jakby moje życie nie wisiało na włosku. A to tylko złudzenie, przecież ja za chwilę mogę umrzeć. Przy mnie pojęcie „ normalna” staje się względne. Normalny człowiek nie umiera od kataru, normalny człowiek nie jest uzależniony od leków, normalny człowiek żyje normalnie.
Dzień piąty
Widziałam się z Harrym. Nic nowego. Ta sama śpiewka.
- Cześć – przywitałam się z nim.
- Hej – odpowiedział automatycznie się uśmiechając. Czasami nie wiedziałam, czy jego uśmiechy są szczere, czy po prosu wyćwiczone.
- Wpadniesz na mecz?
- Jasne, kiedy gracie? – wcale nie miałam ochoty iść oglądać spoconych osiłków, walczących o piłkę.  Koszykówka na pewno nie była tym, co mnie pasjonowało. Ale Harry był moim przyjacielem i nietaktownie byłoby mu odmówić obecności na ważnym dla niego spotkaniu.
- W piątek o 17. Chciałbym, żebyś kibicowała mi, to znaczy nam w stroju cheerleaderki.
- Harry, obawiam się, że jest to niemożliwe, przepraszam.
- Dlaczego? - zadał pytanie, którego obawiałam się od pewnego czasu. Pomimo mojego stanu zdrowia i setek leków, które przyjmowałam codziennie miałam nienaganną figurę,  której większość dziewczyn mi zazdrościła. Był jeden, jedyny problem. Mecz odbywał się późno, o takiej porze dnia, kiedy robi się najzimniej, a skąpy strój w jaki miałabym być ubrana, zasłaniał więcej niż powinien. Przez taki wyskok mogłam nabawić się  ostrego zapalenia płuc lub porządnego kataru, co równałoby się ze zmniejszeniem mojej odporności, do stopnia kryzysowego.
- Po prostu nie mogę. Gniewasz się?
- Nie, skąd ten pomysł – szybko zaprzeczył, ale wiedziałam, że był zły. Jego oczy były smutne, lekko zamglone.
- Przepraszam, naprawdę.
Dzień szósty
- Dlaczego nie możesz być jak inne dziewczyny?! – jego głos ranił moje serce, jak najostrzejszy sztylet, robił w nim dziury, które bolały coraz bardziej – dlaczego nie możesz wyjść późnym wieczorem, czemu tak często opuszczasz szkołę?! Jak to możliwe, że nie wolno ci nic robić bez zgody rodziców?! – Harry miał rację. Pomimo moich szesnastu lat, nie wychodziłam, gdy się ściemniało, często w domu byłam  o 18. Nie bałam się, że ktoś mnie napadnie, albo zrobi mi jakąś krzywdę. To ja byłam zarażona. To ja byłam ta „chora” , „zakażona” i  „ pokarana przez niesprawiedliwy los”. To dla mnie Bóg nie był zbyt łaskawy, by dać  mi odrobinę szczęścia i tej przyjemności, o której każdy marzy. To ja, we własnym ciele czułam się jak intruz, jak pozbawiona wszelkiego ciepła księżniczka zamknięta na wieży. Jedyne, co nie zgadzało się w moim świecie, to , to, że nie wyglądałam jak księżniczka, nie miałam swojego księcia, który, by , mnie uratował i byłam nienormalną dziewczyną, wybrykiem Bożej wyobraźni.
- Myślałam, że jesteś inny – moje zimne spojrzenie omiotło jego twarz i zatrzymało się na zielonych jak  trawa oczach. Był, był taki doskonały i był takim dupkiem.
- Inny?! To ty jesteś inna! To ty nie jesteś normalna! – ostatnie słowa przelały czarę goryczy. Z moich oczu poleciały ogromne łzy, które zasłoniły mi widoczność i spowodowały atak duszności. Nie mogłam złapać oddechu, krztusiłam się powietrzem, czułam jak moje ciało opada z sił, jak  coraz bardziej zapadam się w sobie. Ból rozdzierał moje serce, a płuca odmawiały pracy. Dusiłam się.
- [T.I.]?! Nic ci nie jest? – usłyszałam lekko zdenerwowany i przestraszony głos Harry’ego.
- W porządku – udało mi się wykrztusić kilka niewyraźnych słów i moje nogi same ruszyły do biegu. Czułam się jak złodziej,  który zbiega z miejsca zbrodni.  Czułam się jak muszla, wyrzucona z morza i wyżłobiona przez fale. Czułam się jak człowiek pozbawiony serca. Czułam się tak, jak każdego dnia, gdy wstawałam. Jak intruz.
Dobiegłam do przedsionku naszego domu i ostatkami sił udało mi się zapukać w drzwi. Potem zemdlałam.
Dzień siódmy – jedenasty
Nie poszłam na mecz. Mama mi nie pozwoliła, zresztą i tak nie  miałam na to ochoty. Po zdarzeniu sprzed trzech dni nie mogłam się pozbierać. Bolała świadomość , bolało serce, bolały myśli. Czemu nie mógł mnie uderzyć? Siniak by znikł, ale moje myśli tak same od siebie nie znikną. Nie zapomnę. Nie zapomnę tak szybko. Chociaż nie mam wcale tak dużo czasu tutaj. Przecież za chwilę umrę, zapomną o mnie wszyscy. Wszyscy, włącznie z NIM.

Dzień dwunasty – piętnasty

- [T.I.] wstań – usłyszałam cichy , melodyjny głos mojej mamy, odbijający się echem po mojej głowie.

- Już, zaraz – stała regułka wymawiana po omacku podczas wstawania. Nie miałam nawet siły, by podnieść się z łóżka, tak bardzo przytłaczała mnie myśl, że muszę iść do tej cholernej szkoły i widzieć Go. Czuć jego nieziemski zapach, patrzeć w te jego zielone oczy, widzieć idealne rysy twarzy, słyszeć pomruki i chichoty dziewcząt zadurzonych w nim po uszy. Po co mi to? Po co mam dodatkowo cierpieć?
- Mamo – zaczęłam delikatnie, gdy weszłam po cichu do kuchni. Lekko siwa kobieta, poruszyła się nerwowo przy kuchence i spojrzała na mnie z litością.
- Wystraszyłaś mnie, malutka – dała mi przelotnego całusa w policzek.
- Przepraszam, mamo. Mogłabym dzisiaj zostać w domu? Naprawdę źle się czuję – szepnęłam już ciszej. Rodzicielka delikatnie dotknęła mojego czoła i strasznie się przestraszyła.
- Słońce masz gorączkę – popatrzyła na mnie ze strachem w oczach – idź do łóżka.
- Dobrze – mruknęłam potulnie i pomaszerowałam do swojego pokoju. Gorączka nie wróżyła niczego dobrego, byłą wręcz  listem, który przysłała do mnie Śmierć i nigdy nie będę mogła na niego odpowiedzieć. Była widmem końca życia. Odbierała nadzieję. Nie dla człowieka, ale dla mnie. Dla Istoty Błędu Bożego.

Dzień szesnasty – dwudziesty

Gorączka minęła nadzwyczaj szybko, ale nadal byłam bardzo słaba.  Mama postanowiła nie wysyłać mnie jeszcze do szkoły, bojąc się o moje zdrowie. Moi nauczyciele nie mieli zielonego pojęcia o chorobie. Bałam się, że mnie odtrącą, będą okazywać litość. Nie chciałam tego. Wystarczyło mi, że w spojrzeniu rodziców widziałam troskę i niepokój, pomieszaną ze strachem i litością. Nie potrzebowałam litości, przecież dałabym sobie radę. A może jednak nie?
Usłyszałam ciche pukanie. Ledwo dosłyszalnym szeptem wypowiedziałam ciche „proszę” i odłożyłam notes na bok.
- [T.I.] – cichy głos chłopaka rozszarpał moje serce, spowolnił ruchy, zwiększył tempo przepływania krwi w żyłach i wbił mnie w poduszkę. Nic nie odpowiedziałam, nie mając na to najmniejszej ochoty. Przyszedł i co? Skulony jak baranek chce mnie przeprosić? A może nawet nie wie jak bardzo mnie zranił?
Harry był dobrym chłopakiem, ukochanym przyjacielem, ale istotą wyjątkowo egoistyczną. Jego ego było zbyt wysokie, by przyznać się do winy, a duma nie pozwalała mu przeprosić. Często ja musiałam truchleć na jego widok, byleby zapobiec kolejnej, nowej i bolącej kłótni. Nie dzisiaj, nie tym razem, nie teraz, kiedy to jeszcze boli. Gdybym mogła mu powiedzieć o chorobie. Gdybym miała tą pewność, że się ode mnie nie odsunie, że będzie przy mnie. Ale ja po prostu za bardzo się boję.  Jestem zbyt tchórzliwa.
- Przepraszam za to, co powiedziałem. J-a-a nie chciałem – zająknął się jak zawsze, gdy próbował przepraszać.
- Mam ci się rzucić w ramiona? – spytałam sarkastycznie. Muszę być silna, nie mogę po raz kolejny ustąpić.
- Chciałbym – uśmiechnął się nieśmiało, ale widząc moją niewzruszoną minę jego promienny uśmiech zbladł – Długo się jeszcze będziesz dąsać?  - spytał lekko poirytowany.
- Słuchaj przyszedłeś tutaj żeby mnie przeprosić? Okej, posłuchałam cię, choć wcale nie musiałam. Nie powiedziałam, że wybaczam, bo tak nie jest. Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy jak ranisz ludzi swoimi ciętymi tekstami?! – chciałam wygarnąć mu wszystko, to co chciałam mu powiedzieć, przez ostatnie kilka lat naszej przyjaźni, ale wtedy nie miałam odwagi – nie każdy jest tak odporny jak ty…
- Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi – bąknął cicho zdziwiony moim wybuchem.
- Przyjaciele nie mówią sobie takich rzeczy! Są dla siebie nawzajem wsparciem, pomocą, dobrą radą, a nie wyrocznią. Nie potrzebuję przyjaciele dla którego liczy się tylko opinia publiczna. Powiedz mi, w szkole jest tyle super dziewczyn, chłopaków to czemu przyjaźniłeś się akurat ze mną? A może to był zakład, co? Głupi, przereklamowany zakład!

Harry urażony moją wypowiedzią do żywego obrócił się tyłem do mnie i rzucił na moje biurko książki:
- Przyniosłem ci zeszyty, żebyś mogła przepisać, ale widzę, że chyba ich już nie potrzebujesz, podobnie jak mnie – powoli wstał z krzesła,  na którym siedział i ruszył w stronę drzwi. Ogłuszona jego słowami, jak młotkiem podniosłam się na rękach z łóżka i chciałam go zawołać, ale w moim gardle stanęła niewyobrażalnie wielka gula i nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Chciał pożyczyć mi zeszyty. Nie przyszedł mnie przeprosić, a jednak to zrobił. Boże, co ja zrobiłam. Opadłam z powrotem na poduszkę, a z moich oczu pociekły gorące jak wrzątek łzy.

Dzień dwudziesty pierwszy – trzydziesty

Strata przyjaciela boli. To tak, jakby ktoś wyrwał ci cząstkę duszy, serca  i kazał żyć normalnie. To tak, jak nurkowanie. Wiesz, że twoje płuca są małe, ale nurkujesz jak najgłębiej się da. Kiedy płyniesz na powierzchnię kończy ci się powietrze, ale ktoś podaje ci rękę i wynurzasz się. Jednak  w  końcu i tak się udusisz. Dlaczego? Bo mimo pomocy i tak byłeś za długo pod wodą.  Tak samo jest z sercem. Wytrzyma kilka dni bez ciepła, miłości, ale w końcu lodowacieje. Bo ile może kochać bez wzajemności? Ile może kochać bez ciepła? Bez miłości? To miłość jest podstawą szczęścia. Radości. Ciepła. Życia.
Harry. To imię powoduje w moim sercu rozczulenie, sentyment, złość i gorycz. Zawiodłam się na nim. Wiele razy, ale pomimo to zawsze do niego wracałam. Był jak kokaina, środek uspokajający, moje własne papierosy, dragi. Jak uzależnienie. Jedna dawka. Druga dawka. Wmawiasz sobie, że to tylko tak na próbę, żeby zobaczyć jak to jest. Ale nie daje cito spokoju. Chcesz więcej. Trzecia dawka. Czwarta dawka. Piąta dawka. Zapominasz. Zapominasz, że żyjesz. Że świat jest zły. Jesteś szczęśliwy. Na pozór szczęśliwy, ale lubisz to złudzenie radości. Kochasz to. Kochasz to dotykać, czuć, smakować. Wariujesz bez niego. Nie umiesz wytrzymać minuty dłużej. Nie potrafisz wysiedzieć w miejscu. Boisz się, gdy się spóźniasz, czy jeszcze będzie. Poświęcasz się dla tego. To uzależnienie. Wiesz o tym, a jednak nie chcesz się przyznać.

Dzień trzydziesty pierwszy – czterdziesty

Śmierć jest lepsza. Dochodzę do takiego wniosku, po kilku godzinach spędzonych w szkole.  Harry jest tak blisko mnie.  Mam go na wyciągnięcie ręki. Mogę podejść, przeprosić i udawać, że wszystko jest jak dawniej. Mogę napawać się jego widokiem do woli. Dotykać go, ile chcę.   Czuć jego niebiański zapach. Sprawiać, że będzie szczęśliwy. Naprawdę szczęśliwy. Ale nie mam odwagi, przyznać się do błędu. Moja duma i honor nie pozwalają mi na to.
Pieprzona egoistka.
Wyszłam na przerwę. Wokół Harry’ego stała grupka  dziewczyn. Pięknych dziewczyn. Niesamowitych dziewczyn. Zdrowych dziewczyn. Chciałam podejść. W myślach dzwoniło mi: „Pieprz się honorze i dumo. Serce wytrzymaj.” Ale razem z trzeźwością umysłu straciłam odwagę. Co ja robię? On mnie wyśmieje. Ja? Taka niepozorna idiotka podejdę do niego i zacznę się przed nim kajać? Błagać o wybaczenie?  Spławi mnie.
Moje postanowienia spaliły na panewce. Cholerny tchórz.

Dzień czterdziesty pierwszy – pięćdziesiąty drugi

Samotność. Jest nie do zniesienia. Boli jak oparzenie, przypomina o sobie jak trauma, staje się wiernym prześladowcą, który upatrzył sobie akurat mnie. Oprócz Harry’ego nikt się ze mną nie przyjaźnił. Ba! Nawet nie kumplował. Sama mu się dziwiłam, jak to możliwe, że się przyjaźnimy. On szkolna gwiazda. Ja największa pokraka i kujon w jednym. Dobraliśmy się jak w korcu maku.
Nie rozmawialiśmy od wieków. Nawet nie mówimy sobie głupiego „ cześć”. Jesteśmy jak wrogowie. Pole bitwy : szkoła. Cel: zapomnieć. Chciałabym móc powiedzieć, że zapomniałam, choć wcale tak nie jest. Ale całe moje życie było balladą kłamstw, ułożoną w idealnym szeregu, gdzie wszystko się ze sobą zgadzało. Każdy drobny szczegół był jak najlepiej dopracowany. Pięciolinia wypleciona z kłamstw. Była jak muzyka, raniąca uszy i przyprawiająca o zawroty głowy. Sprawiająca, że nawet najsprawniejszy oszust popadał w konsternację i  zadumę. Bo nikt nie umie lepiej kłamać niż moja rodzina. Mówili : „Będzie dobrze. AIDS to nie koniec świata.” A jednak. To koniec.

Dzień pięćdziesiąty trzeci -  sześćdziesiąty pierwszy

Właściwie to nie wiem, co mam tutaj napisać. Kolejne przemyślenia użalającej się nad sobą nastolatki, czy to, że nadal się z NIM nie pogodziłam? Dwa miesiące temu byliśmy najlepszymi przyjaciółmi na śmierć i życie. Ale chyba się przeliczyłam.  Nie chyba, a raczej na pewno.
Kilka godzin temu los się do mnie uśmiechnął. Usłyszałam pukanie. Nie musiałam się nawet zastanawiać, kto to. Na początku mojej znajomości z Harrym wymyśliliśmy tajny sposób pukania, dzięki, któremu mieliśmy pewność, że osoba pukająca to jeden z nas. Dwa długie i trzy krótkie stuknięcia. „Pamiętał” przemknęło mi przez myśl.
Drzwi wolno się otworzyły i kula loków wtargnęła do mojego pokoju. Lekko zdziwiona jego nagłymi odwiedzinami delikatnie się uśmiechnęłam. Chłopak odwzajemnił gest i usiadł na krześle stojącym obok mojego biurka.
- Cześć – rzuciłam drżącymi ochrypłym głosem. Ta  to jest, gdy człowiek odzywa się tylko wtedy, gdy naprawdę musi.
- Hej. Przyszedłem po zeszyty – wypalił nagle, ni to z gruszki, ni z pietruszki. Zdziwiłam się na jego słowa, ale potulnie wstałam z wygodnego i bezpiecznego łóżka i sięgnęłam ręką na półkę po zeszyty. Podałam mu je szybko i z powrotem wskoczyłam do łóżka.
- Dzięki – rzucił tylko i zaczął kierować się w stronę drzwi. „Teraz albo nigdy” pomyślałam i zawołałam go:
- Harry poczekaj! – zdziwiony odwrócił się  w moją stronę i rzucił zdezorientowane spojrzenie.
- Tak?
- Chciałam cię przeprosić, za to, że tak na ciebie naskoczyłam. Ja po prostu… uraziłeś mnie swoimi słowami. Zabolały. Przepraszam – spuściłam głowę, a włosy zasłoniły mi twarz. Poczułam jak moje łóżko ugina się pod nieznajomym ciężarem. Silne ramiona objęły mnie zręcznie.
- Wybaczam – wyszeptał do mojego ucha, nadal trzymając mnie w szczelnym uścisku. Podniósł lekko mój podbródek, tak by mógł spojrzeć mi w oczy. Musnął mój policzek swoimi ciepłymi wargami i jeszcze mocniej otulił ramionami. Zaczął mnie kołysać i delikatnie szeptać do ucha:
 - [T.I.] przepraszam. Nie chodziło mi o to. To, że nie jesteś jak inne dziewczyny, dodaje ci uroku. Subtelności, którą nie każdy posiada. To, że jesteś inna, nie znaczy, że gorsza. Kocham cię taką jaką jesteś – jego głos miał mnie uśpić, ale zamiast to zrobić, rozbudził mój umysł i wyczulił zmysły. Szeptał coś jeszcze, ale ja już nie słuchałam. Jestem inna. Skupiałam się na jego ostatnich słowach. On mnie kocha. On mnie kocha! On naprawdę mnie kocha! Czemu mnie to tak cieszy? Przecież przyjaciele mówią sobie takie rzeczy i nie ma w tym nic dziwnego. Tylko czy my  jesteśmy zwykłymi przyjaciółmi?

Dzień sześćdziesiąty drugi – siedemdziesiąty piąty

Jedna sprawa została wyjaśniona, rozwiązana. Nadal jesteśmy przyjaciółmi. Na śmierć i życie? Możliwe, choć nie do końca.
Wraz z rozwiązaniem jednego zmartwienia, przybyło kolejne. Bo czy Harry jest tylko moim przyjacielem? Czy aby na pewno nie jest kimś więcej? Czy on traktuje mnie tylko jako przyjaciółkę? Powiedział, że mnie kocha, ale czy mówił prawdę. Czy mówił to w kontekście przyjaźni, czy czegoś innego. Czegoś, czego nigdy nie doznałam. Czegoś, co było dla mnie całkiem nowe. Nieznane.
Dlaczego uświadomiłam sobie, że kocham tego idealnego palanta, dopiero wtedy, gdy umieram? Gdy moje życie dobiega końca? Dlaczego?

Jest ze mną gorzej. O wiele gorzej. Głowa boli mnie niemiłosiernie, ostatnie dni przeleżałam w łóżku, a głos stanął w gardle. Jedynym plusem mojego stanu, jest ciągła obecność Harry’ego. Przychodzi przed szkołą się przywitać, przychodzi po szkole, zaopiekować się mną i dać zeszyty.  Moja mama może spokojnie iść do pracy, wiedząc, że jestem pod dobrą opieką, a ja mogę spędzać  z Harrym czas i bezkarnie się do niego tulić, nie wzbudzając żadnych niepotrzebnych podejrzeń. Widzicie? Same plusy.

Dzień siedemdziesiąty szósty – osiemdziesiąty siódmy

Same plusy? Niekoniecznie. Rano obudziło mnie łupanie w kościach. Nie mogłam się podnieść, a moje czoło było rozgrzane jak metal.  Harry siedział na moim łóżku, a obok niego moja zmartwiona mama. Byłam tak słaba, że nie miałam siły nic powiedzieć. Mama postanowiła nie czekać i zadzwoniła na pogotowie.

Obudziłam się w białym pokoju. Każda ściana, dosłownie każda była biała, a nie było na nich kompletnie nic.  Typowa szpitalna sala. Delikatnie obróciłam głowę i spojrzałam na moje wiotkie ciało podłączone do tysiąca różnych kabli, aparatury tlenowej i innych rzeczy, mających na celu skrócić moje cierpienie i podtrzymać mnie jak najdłużej przy życiu. Przy moim łóżku, na drewnianym krześle spał zwinięty w kulkę Harry. Po drugiej stronie łóżka siedziała mama, która  lekko drzemała. Poczułam ciepły ucisk  na ręce i momentalnie na nią spojrzałam. Harry kurczowo trzymał mnie za drobną dłoń. Wyglądał tak słodko, kiedy spał. Jak małe, bezbronne dziecko. Kocham go. Naprawdę.
Dzień osiemdziesiąty ósmy – dziewięćdziesiąty szósty

Żyje się tylko raz. Ale jeśli żyje się dobrze, ten jeden raz wystarczy.

Ta jakże trafna sentencja rozbudziła moje wątpliwości, umysł i przypomniała koszmary nocne. Wiele razy wyobrażałam sobie moją śmierć. Jako spokojne odejście i jako ciężkie, katorżnicze męki. Najgorsze były jednak koszmary, które nawiedzały mnie przez ostatnie noce. A jeśli odejdę bez pożegnania? Jeśli usnę i się  już więcej nie obudzę, nie mogąc zapamiętać twarzy rodziców, Harry’ego? Oczami wyobraźni widziałam zakapturzoną postać, ubraną na czarno, trzymającą w ręce kartę mojego życia. Podliczane są moje uczynki, a ja razem z nią mam iść w stronę światła. Na tym koszmar zawsze się kończy. Światło? I co dalej?

- [T.I.] proszę zjedz coś – marudził mi nad uchem Harry.
- Nie chcę, naprawdę.
- Bo popadniesz w anoreksję, nie daj się prosić – nadal nalegał pomimo mojego  wyraźnego sprzeciwu.
- Anoreksja to mi raczej nie grozi – odparłam. On  był taki nieświadomy. Chcę mu powiedzieć, chcę, ale nie mogę.
- Kiedy cię wypuszczą? – zmienił temat, widząc, że nie chcę go dalej drążyć. Ostatnimi czasy, odkąd znalazłam się w szpitalu, Harry zrobił się bardziej uległy. Ustępował mi na każdym kroku, co było bardzo nie w jego stylu.
- Pewnie za kilka dni mnie wypuszczą – bąknęłam niezadowolona faktem, że musiałam go okłamywać. Dobrze wiedziałam, że ja już nigdzie nie wrócę. Ja już tu zostanę. Do końca moich dni. Przykra i brutalna prawda. Niestety, ale muszę być tego świadoma. Ja nie mogę żyć nadzieją, tylko faktami. Nie złudzeniami, a rzeczywistością.
- Pójdziemy potem do wesołego miasteczka? – zagadnął niespodziewanie. Coś ukłuło mnie w serce. Co mam mu powiedzieć? „Jasne. Tylko ja umrę za kilka dni.”
- Oczywiście – kolejne kłamstwo  do mojej długiej listy. Będę się smażyć w piekle i to już całkiem niedługo.
- Muszę iść. Przyjdę po południu.
- Będę czekać – uśmiechnęłam się na pożegnanie, a w zamian dostałam  soczystego buziaka w policzek. Wyszedł zadowolony z sali szpitalnej i wolnym krokiem, kilka razy się obracając opuścił progi szpitala. Będzie mi go brakować. Tam na górze, albo tam na dole.

Dzień dziewięćdziesiąty siódmy

Harry nie przyszedł dzisiaj. Nie wiem co się dzieje, ale czuję się coraz gorzej. Kompletnie straciłam ochotę na jedzenie, karmią mnie przez rurki. To samo jest z piciem. Mam nadzieję, że przyjdzie jutro.

Dzień dziewięćdziesiąty ósmy

Zaczynam się niepokoić. Harry nie przyszedł także dzisiaj. Może się dowiedział i nie chce mieć ze  mną nic wspólnego? Postanowiłam zakończyć ten głupawy pamiętnik. Po co ja go w ogóle piszę?

Dzień dziewięćdziesiąty dziewiąty

Harry przyszedł. W końcu. Odetchnęłam z ulgą. Rozmawialiśmy chwilę, ale nie mógł znaleźć sobie miejsca. Wiem, że to się stanie dzisiaj. Po prostu to czuję, wiem. Pożegnałam się już z rodzicami. Powiedziałam im, jak bardzo ich kocham. Zrozumieli, że chcę być sam  na sam z Harrym. Chłopak chodził po pomieszczeniu, bardzo niespokojny. Powoli traciłam czucie w nogach, nie mogłam  poruszyć palcami u stopy.
- [T.I.] ja muszę ci coś powiedzieć – przeszły mi po ciele dreszcze.
- Słucham?  - wydusiłam ostatkami sił.
- Kocham cię – wymruczał cicho, ale dostatecznie głośno, bym usłyszała. Delikatnie się uśmiechnęłam, więc chłopak widząc moją reakcję kontynuował – ale nie jak przyjaciółkę, jak dziewczynę.
Nie słuchałam go, powoli odpływałam.

Zamknęła oczy, zwolnił się jej oddech. Usypiała. Nie na chwilę, nie na jeden dzień. Na całą wieczność. Harry złapał ją za rękę i podobnie, jak kiedyś szepnął jej do ucha:
- Kocham cię taką, jaką jesteś.
Ostatnim ruchem ręki przesunęła w jego stronę pamiętnik.
Odeszła. Na zawsze. Na wieki. W nieznane.
Wziął w drżące ręce pamiętnik i zaczął czytać. Nie puścił jej ręki. Czytał na głos. I tak od początku. Poznawał jej każdą myśl, każdą minutę życia. Poznał ją, jej duszę.
Wziął z półki długopis i zręcznym ruchem napisał:
Spoczywaj w pokoju, mój Aniołku. Kochałem Cię zawsze. Nadal kocham.
Odłożył długopis z powrotem na miejsce i ucałował jej rękę. Potem  jeszcze raz spojrzał, na to, co napisał. Zrobił wielkie oczy, ponieważ pod jego napisem był kolejny:
Kochanie, jestem przy Tobie. Wczoraj, dzisiaj i jutro.
Teraz trochę słów ode mnie. Bez zbędnych formalności chciałabym podziękować wszystkim. Nie jestem w stanie powiedzieć Wam tego wprost, więc opiszę to w kilku słowach. Nie wierzę. To już rok. Czytam tego bloga od początku jego istnienia. W każdej wolnej chwili. Jako autorka jestem z Wami tutaj dopiero od 2 miesięcy. Jednak zostałam bardzo ciepło przyjęta już na samym początku. Chcę podziękować za wszystko. Za każdy komentarz, dodający sił, porządnego kopniaka, za krytykę, która pozwala wiele zmienić, za każde wejście i każdego obserwatora. Za wsparcie, cierpliwość i serdeczność. Dla niektórych to kilka słów, dla nas, pisarek, autorek to znaczy bardzo wiele. Nawet nie macie pojęcia jak w chwili załamania i powątpiewania w swoje możliwości cieszę się z komentarza. Wtedy wiem, że moja twórczość, choć wymagająca wiele poprawek udoskonaleń, zadowala kogoś. To uczucie, którego może doświadczyć tylko osoba pisząca. Chciałabym również podziękować 3 dziewczyn, które jednym słowem uratowały mi życie. W końcu dzięki Nim tutaj jestem. Cieszę się, że są takie blogi, na których można dzielić się swoimi przeżyciami, myślami, doświadczeniami i radami w postaci ima ginów czy opowiadań. Jednym słowem : Dziękuję i kocham Was bardzo mocno!
Teraz kilka słów o niespodziance. Temat? Inny. Skąd do głowy przyszedł mi pomysł z AIDS? Wielu z nas nie wie, jak bardzo cierpią ci ludzie i jak wiele przeżyli. A przecież nie zarazimy się od zwykłego podania ręki, czy uścisku. Mam nadzieję, że fabuła zaciekawiła Was choć w minimalnym stopniu i, że jeszcze tam przed komputerami żyjecie. Jakbyście poumierały z nudów to dajcie znać! Przepraszam za wszystkie błędy, których na pewno jest sporo. Zapraszam również na mojego bloga z opowiadaniem o Maliku : http://painlikenever.blogspot.com/ – na razie zaczynam, ale możecie się dodać do obserwowanych czy jak tam chcecie.  Przed chwilą wróciłam z wakacji i muszę wszystko dopiero ogarnąć, przepraszam też za to, że moja niespodzianka pojawia się dopiero dzisiaj, ale nie miałam internetu na wakacjach... Właśnie przechodzę małą histerię, więc kolejna część Harry'ego pojawi się dopiero w przyszłym tygodniu.
Kocham Was  i jeszcze raz przepraszam!                                                                                                                                                                                ~A


Szablon by S1K