wtorek, 31 grudnia 2013

#167 Zayn (część 3)





music




Z dedykacją dla Rudego Szatana i Martyny <3

Wykrzywiłem usta w nieznacznym uśmiechu, kiedy poczułem silny smak napoju. Tego mi było potrzeba, bo już po chwili mój umysł było odprężony i gotowy do myślenia. Carl wybiegł może kilka minut temu i nie wracał przez dłuższy czas. Moje stopy wygodnie spoczęły na krześle, a tyłek na blacie biurka, a myśli krążyły wokół zamieszania na piętrze i pewnej nieśmiałej dziewczyny, której niedawne krzyki pobrzmiewały jeszcze w moich uszach.
- Czym Carem cię tak wkurzył? – zimny głos Carla obudził mnie z transu. Zaśmiałem się cicho na dźwięk jego słów. Był aż za nadto opiekuńczy, nie dało się ukryć.
- Aż tak bardzo się nim przejmujesz? – drwiący uśmiech gościł na mojej twarzy.
- Nie sądzisz, że twoje zachowanie jest pozbawione sensu? – to, w jaki sposób dobierał słowa, rozmawiając ze mną, coraz bardziej działało mi na nerwy.
- Nie sądzisz, że jestem tu szefem i mam prawo robić, co chcę? – drażniłem się z nim, a mój nastrój był tak podły, że nie brałem pod uwagę opcji „ustąp”.
- On należy do gangu. Jak myślisz? Przyda nam się podczas strzelaniny? Cały poharatany i poobijany? Przecież on nawet nie potrafi ruszyć ręką – szklanka wypadła z mojej ręki, ale zupełnie nie zwróciłem na to uwagi i z prędkością światła znalazłem się przy Carlu.
- Carem nie należy już do naszego gangu. Rozumiesz?! Nie toleruję pedofilii i gwałcicieli! Wyrażam się jasno?! – zaryczałem mu prosto do ucha. Znał mnie zbyt dobrze i wiedział, że nie żartuję. Lubiłem go, nawet bardzo, był moim kumplem, przyjacielem, ale czasami był naprawdę niedojrzały. Otworzył oczy ze zdumienia i spojrzał na mnie zdziwiony:
- Co zrobił? Ale chyba raczej powinienem zapytać, kogo zgwałcił – łobuzerski uśmiech wtargnął na jego twarz i już byłem bliski przylania mu, ale w porę się opanowałem.
- Nie zgwałcił nikogo. Próbował. [T.I.].
- A ty wspaniałomyślnie obroniłeś ją i zbiłeś na kwaśne jabłko kumpla?
- Nie nazywaj go moim kumplem. W ogóle co cię to kurwa obchodzi? Nie masz własnych problemów? Na przykład z Tori?
- Wstępując do gangu zostawiłem życie prywatne i teraz to miejsce jest moim życiem i problemem.
- Szlachetnie – podsumowałem go krótko. Nienawidziłem sentymentalnych smętów w wykonaniu Carla – więc gdzie jest twój problem?
- W tobie.
- Co przez to rozumiesz? – mój głos był lodowaty, a mięśnie się napięły.
- Nie widzisz siebie? Jak możesz patrzeć w lustro i nie widzieć zmian w sobie? Zayn jesteś takim cholernym idiotą. Zobacz jak ta dziewczyna cię zmienia. [T.I.] to nie jest odpowiednia partia dla ciebie. Potrzebujesz kogoś bardziej wyrafinowanego, bardziej normalnego, przyziemnego, kogoś … odważniejszego?
- Gówno wiesz, o mnie i o moim życiu. Idź się zabaw z Tori, chętnie wskoczy ci do łóżka! – wydarłem się na niego, jednocześnie biorąc go za szmaty i przyciskając do ściany.
- Nie mów tak o niej! – wykrzyczał mi prosto w twarz.
- Zabronisz mi? – w tamtym momencie nienawidziłem każdego, kto ośmielił się zakłócić mój wewnętrzny spokój. Ja kierowałem moim umysłem i nikt nie miał prawa robić mi wody z mózgu.
- Przyznaj, że gdyby Carem chciał zgwałcić inną dziewczynę nie zareagowałbyś nawet – oczy Carla nie były złe, ani nie buchały z nich iskry. Jego oczy przeszywały mnie na wylot, zaglądał w moją duszę i sprawił, że straciłem kontrolę. Zacisnąłem mocniej rękę na jego koszulce i już podnosiłem rękę, by go uderzyć, ale przerwały mi jego pełne zrozumienia słowa i zburzył moją koncentrację – powiedz w końcu, że coś do niej czujesz! – i wtedy cała moja siła, którą dysponowałem, a raczej myślałem, że dysponuję zniknęła.
Odsunąłem się od Carla i puściłem wygnieciony materiał bluzki. Podszedłem ponownie do barku i wyciągnąłem kolejną szklankę. Wlałem dużą ilość whisky i wypiłem ją za jednym razem.
- Bardzo możliwe, że się nie mylisz – odburknąłem w jego stronę i z trzaskiem zamknąłem drzwi od gabinetu. Nogi pokierowały mnie na górę.
W korytarzu panował zaduch i pachniało fajkami. Otworzyłem dwa wielkie okna i przez dobrą chwilę wdychałem świeże powietrze. Spędziłbym dłużej na kojącej moje nerwy czynności, ale przerwało mi bardzo głośne i nadzwyczaj niedyskretne chrząknięcie. Dziewczęce chrząknięcie.
Powoli odwróciłem się w stronę, z której dochodził dźwięk i zobaczyłem Tori, która jedną ręką podtrzymywała Carema, a drugą dociskała zimny okład do jego nosa. Mój umysł zapłonął i byłem bliski ponownemu rzuceniu się na tego dupka, jednak postanowiłem zachować zimną krew i wystraszyć go jeszcze bardziej.
- Tori zostaw go – zwróciłem się do dziewczyny, której oczy rozszerzyły się prawie niezauważalnie.
- Panie Malik on nie może chodzić, muszę mu pomóc – dukała przerażona moją postawą.
- Nic nie musisz. Carl jest na dole, w moim gabinecie, idź do niego – spojrzałem na nią groźnie i w tym momencie było mi obojętne, co sobie o mnie pomyśli. Ważne, żeby zostawiła nas samych. Mogła nawet iść do mojego gabinetu i tam pieprzyć się z Carlem, choć wiedziałem, że nie będą mieli odwagi zrobić tego w moim pokoju. Wyłapałem jeszcze jej zdezorientowane spojrzenie, gdy z ociąganiem schodziła na parter – a ty sukinsynie, masz 24 godziny, aby wynieść się z tego kraju – zwróciłem się do „biedaka” – a jeśli dowiem się, że nie zniknąłeś, to znajdę cię i zabiję. Zrozumiałeś czy mam ci to przekazać inaczej? – patrzył na mnie w osłupieniu i powoli skinął głową. Wyminąłem go i przy okazji zahaczyłem  jego bok ramieniem. Zasyczał z bólu ale nic nie powiedział i momentalnie runął na ziemię.
Nie obracając się do tyłu pokierowałem się w głąb korytarza i stanąłem przed drzwiami jej pokoju. Cicho popukałem w drzwi, próbując zachować się taktownie? Nie usłyszałem odpowiedzi, więc ponownie zastukałem w drewno. Kolejny raz nic. Lekko zdenerwowany, a może raczej zdziwiony, ponieważ mówiła, że będzie na mnie czekać uchyliłem drzwi. Bezszelestnie prześlizgnąłem się w głąb pokoju. Zastałem tam dość osobliwy widok. Drobna dziewczyna leżała na łóżku, szczelnie owinięta kołdrą i kocem,  udającym kokon. Światło było zgaszone, ale jakby celowo zostawiła zapaloną lampkę nocną. Uśmiechnąłem się pod nosem na ten widok i podszedłem bliżej. Jej równomierny oddech, unosząca się i opadająca klatka piersiowa, całkowicie zakryta stertą koców i kołdry, które  tylko teoretycznie miały chronić przed zimnem, rozpuszczone włosy, szukające swojego miejsca na poduszce. Już wiedziałem, że ten widok będzie mi towarzyszył w myślach dzień w dzień. Od kiedy stałem się taki błyskotliwie uczuciowy?
Your P.O.V.
Kiedy Zayn przykrył mnie kołdrą byłam całą roztrzęsiona i zdenerwowana. To, co przed chwilą się stało było nie do pojęcia, a już na pewno nie na mój umysł. Gdybym tylko mogła  cofnąć czas, nie zwróciłabym uwagi na nieobecność Carema i teraz spokojnie siedziałabym na dole, w towarzystwie gangu. Ale nie mogę tego zrobić i wiem, że muszę się pogodzić, z tym, co się stało.
Wtuliłam się w poduszkę i mocniej owinęłam kocem. Przed oczami ciągle widziałam szybkie ruchy Malika, bijącego Carema. Głośno przełknęłam ślinę, by choć na chwilę zagłuszyć moje myśli. Nie wyszło. Znowu. Utkwiłam wzrok w drzwiach i czekałam, nasłuchując jakiegokolwiek hałasu świadczącego o zbliżającym się mulacie. Za drzwiami najprawdopodobniej nie było nikogo, a korytarz pewnie świecił pustkami. Próbowałam się skupić na gałęzi, która stukała w okno, pod wpływem wiatru. Odliczałam każde stuknięcie i czułam jak moje ciało się rozluźnia. Szesnaście, siedemnaście, osiemnaście, dziewiętnaście, dwadzieścia… Moje powieki się zamknęły, choć tak bardzo tego nie chciałam. Walczyłam ze snem, dopóki mój umysł odmówił posłuszeństwa i uległ miękkiej pościeli i resztkom zapachu, które zostały po brązowookim chłopaku.
Obudziło mnie delikatne łaskotanie po policzku. Najpierw myślałam, że może to był Jay, ale jego ręce były bardziej szorstkie i znając życie prędzej wylałby na mnie kubeł zimnej wody, niż tak przyjemnie wodził palcami po moim policzku. Leniwie otworzyłam prawe oko, ale żeby wyrównać ostrość musiałam otworzyć też drugie. Na początku obraz trochę mi się rozmazywał, ale czekoladowe oczy od razu przywróciły mi trzeźwość umysłu i przede wszystkim widoczność.  Nieznacznie się uśmiechnęłam. Zayn nie zabrał ręki, nie przestał też delikatnie poruszać palcami. Uśmiechał się do mnie, a w jego oczach tańczyły iskierki. A może to były jednak gwiazdy? Miał sprawne palce, które gładziły moją zarumienioną skórę. Tam, gdzie mnie dotykał czułam niesamowite gorąco, wręcz jakby parzył mnie swoim dotykiem. Ale to było miłe, nie bolało. Dawało ukojenie i nadzieję. Podobało mi się.
- Tak mogę się budzić codziennie – wymruczałam pociągająco i dopiero po zdziwionej minie chłopaka zorientowałam się, co przed chwilą wyszło z moich ust. Jego ręka odrobinę zesztywniała i stała się cięższa, ale nie zaprzestał czynności, którą od dłuższego czasu wykonywał. Patrzył się na mnie i widziałam, że chyba rozumiał. Tylko ja sama nie wiedziałam, co on rozumiał.

Taka sylwestrowa niespodzianka w podziękowaniu za to, że jesteście. Taki drobny prezencik. Mam nadzieję, że się spodoba i że Was nie zawiodłam :) Chcę również podziękować za PONAD 100 KOMENTARZY pod poprzednią częścią. To wiele dla mnie znaczy. Kolejny raz liczę na Wasze opinie i składam najlepsze życzenia na nadchodzący Nowy Rok, aby przyniósł Wam mnóstwo szczęścia, radości, zdrowia, żeby Wasze marzenia stały się rzeczywistością i zostały już na zawsze takie realne i prawdziwe, żeby nigdy nie odeszły. Mam również wielką nadzieję, że Wy nie odejdziecie i zostaniecie przy nas, wspierając nas w drodze do coraz lepszego pisania i żeby Wasze opinie dawały nam kopy w dupę, bo często to, co piszecie pod imaginami ma niesamowitą moc przekonywania :) Przy okazji zapraszam tutaj (ważna informacja).
 Kocham Was bardzo mocno i chyba nie muszę wspominać, że zapraszam do lektury i komentowania xx

niedziela, 29 grudnia 2013

#166 Harry&Marcel (część 2)




Tydzień później

Harry’s P.O.V.
Marcel od tygodnia nie wychodził z pokoju. Nie wpuszczał mnie do środka mówiąc, iż słabo się czuje i nie chce mnie zarazić. Nadzwyczaj często wpadała do niego Melinda, więc wyczułem, że chłopak chce mieć trochę prywaty i przestrzeni. W porządku, szanowałem to i nawet w głębi ducha się cieszyłem. W końcu odczepi się od [T.I.]. Nie żebym miał w nim jakąkolwiek konkurencję, jednak wolałem, żeby moja dziewczyna nie rozczulała się nad nim i skupiła na mnie. To było o wiele korzystniejsze… Usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem je z uśmiechem na ustach, spodziewając się mojego skarbu. Ujrzałem jednak Melindę.
-O, cześć. Wejdź. Przyszłaś do Marcela? – spytałem zdziwiony. Nie kojarzyłem, żeby byli umówieni na popołudnie. Wyszła od niego zaledwie parę godzin temu. Wpadła przed szkołą.
-Właściwie to przyszłam do ciebie. – powiedziała wyraźnie zawstydzona. – Chciałabym spytać, czy dałbyś radę się ze mną spotkać w sobotę wieczorem. Chcę porozmawiać o Marcelu, to dość delikatna sprawa. A przez najbliższe dni planuję, że tak powiem, uzbierać jeszcze trochę informacji, którymi podzieliłabym się z tobą w weekend. Proszę, bardzo mi na tym zależy. – wyrzuciła z siebie praktycznie na jednym wdechu. Byłem bardziej niż zdziwiony. Wręcz lekki szok odmalował się na mojej twarzy. Cóż takiego mogło się dziać z moim bratem, czego sam bym nie zauważył?
-No, właściwie miałem się spotkać z [T.I.], ale na pewno zrozumie, jeśli to przełożę. W końcu Marcel też jest dla niej bardzo ważny. – zgodziłem się, po czym pożegnałem Melindę. Musiałem zadzwonić do mojej dziewczyny, a potem zorientować się, co i jak z Marcelem. Planowałem jednak poczekać do soboty i podjąć odpowiednie kroki w związku z tym, co usłyszę.  Mam nadzieję, że to nic poważnego. Nie chciałbym teraz za dużo kłopotów w swoim beztroskim życiu. Czemu mój bliźniak nie może po prostu zmienić tego i owego w sobie? Od razu poczułby się lepiej.
-Najlepiej niech zacznie od zaliczenia jakiejś dziewczyny. Może jest po prostu sfrustrowany, bo jest 17-letnim prawiczkiem? Frajer. - Mówiłem do siebie coraz bardziej wściekły. W sumie złościłem się dość irracjonalnie, ale co do cholery! Jest ode mnie starszy o 3 minuty, nie może się ogarnąć sam? Bez mojej pomocy? To wcale nie jest takie ciężkie. Wiedziałem, że nie miałem prawa się na niego złościć. Pewnie gdybym był w jego skórze, sam chodziłbym zrozpaczony po tym świecie. Co wcale nie zmieniało faktu, że mój fajtłapowaty brat doprowadzał mnie momentami do szaleństwa. I to nie w tym dobrym znaczeniu.

Marcel’s P.O.V.
Chłonąłem każde słowo mojego zdenerwowanego brata. Bolało mnie to, jak o mnie myślał. Bolało mnie, że gdybym naprawdę potrzebował pomocy, on udzieliłby mi jej bardziej z łaski, aniżeli bezinteresownie. Wiedziałem, że nie do końca mogę na niego liczyć, ale dopiero w tym momencie poczułem się naprawdę zawiedziony i zraniony. Usłyszałem kroki w stronę mojego pokoju, więc szybko domknąłem drzwi, żeby Harry nie zorientował się, że go słyszałem. Już po chwili brat gwałtownie zapukał w moje drzwi.
-Marcel? Otwórz. – zawołał. Kiedy wpuściłem go do pokoju spojrzał uważnie w moje oczy. Czułem, że były zaszklone. Z bólu, z zawodu, z wściekłości. -  Co ty, płaczesz?
-Nie, nie. Kiedy czyściłem sobie okulary to przypadkiem psiknąłem sobie tym sprayem czyszczącym w oko. – odwróciłem się do niego zażenowany. Harry westchnął głęboko.
-No tak, cały ty. Em, słuchaj, stary. Wszystko okej? Nie wychodzisz z pokoju. Wiem, że źle się  czujesz, ale Melinda do ciebie przychodzi i tak się zastanawiam. To chodzi o mnie? Albo o [T.I.]? – Zadrżałem na jego słowa. Jednak już po chwili przyjąłem kamienną twarz i odwróciłem się do niego.
-Wiesz co, braciszku. Może ciężko ci w to wierzyć, ale tu nie zawsze chodzi o ciebie, albo o twoją dziewczynę. Fajnie byłoby wiedzieć, że kiedy pytasz, co u mnie, to nie myślisz o sobie i o tym, czy nie będziesz się musiał za dużo gimnastykować pocieszając mnie. Więc aby cię nie martwić, wszystko u mnie w porządku. Nie zaprzątaj sobie głowy mną, bo jeszcze twoje życie przestanie być tak cholernie idealne. I w sumie to możesz się już wynosić. – splunąłem i odwróciłem się do okna czekając aż Harry wyjdzie.
-Dobra, jak chcesz. Whatever. – usłyszałem trzask zamykanych drzwi. Pieprzony, rozpieszczony braciszek. Oj, należała mu się nauczka. Za długo moja wściekłość na niego kiełkowała we mnie. Czas pozwolić jej ujrzeć światło dzienne. Skoro jest taki pewien, że jestem sfrustrowany przez brak seksu i ciągłe porównywanie mojej osoby do niego, to ja mu pokażę. Pokażę mu, jak to jest być tym drugim.

Sobota


Melinda’s P.O.V.
Wszystko dopięte było na ostatni guzik. Marcel prezentował się doskonale. Ja miałam spotkać się z Harrym za niespełna pół godziny w kawiarni na obrzeżach miasta. Był zdziwiony, gdy uparłam się przy tym miejscu, jednak gdyby coś poszło nie tak, i „lepszy” Styles chciał wrócić wcześniej do domu, niesamowicie długie korki o tej godzinie skutecznie go powstrzymają. Wiedziałam, że prawdopodobnie wciąż był zły na Marcela za ostatnią sprzeczkę, ale przypuszczałam, że coś do niego dotarło, dlatego wciąż chciał się ze mną spotkać. Wszystko szło po naszej myśli. Nowiutki iPhone Harry’ego leżał na łóżku obok nas. Marcel wziął go do ręki, po czym wystukał odpowiednią wiadomość, wysłał i skasował. Wzięłam od niego smartphone’a i szybko podrzuciłam do łazienki chłopaka [T.I.]. Nie zorientuje się, że coś jest nie tak. Musiałam się już zbierać, więc pożegnałam się z Marcelem ostatni raz napawając się jego zapierającym dech w piersiach wyglądem. Nie ma się czemu dziwić. Marcel wyglądał identycznie jak Harry.

Your P.O.V.
Leżałam rozleniwiona w pościeli, żałując, iż dzisiaj nie zobaczę się ze swoim ukochanym. Już zdążyłam się za nim stęsknić, mimo, iż widzieliśmy się niespełna 12 godzin temu. Nagle dostałam wiadomość. Wzięłam do ręki telefon, po czym odczytałam SMS-a.
„Kotku, plany się zmieniły. Przyjedź do mnie o 20. Mam na ciebie ochotę. Ubierz coś ładnego, co będę mógł z ciebie zedrzeć. Nie odpisuj – rozproszysz mnie jedynie w przygotowywaniu niespodzianki. Szykuj się i do rozebrania, znaczy się, zobaczenia, niedługo. Xx Twój Harry”
Och, uwielbiałam go w takiej napalonej wersji. Szykował mi niespodziankę? Słodki. Ma pewnie niedużo czasu, więc nie będę mu przeszkadzać. Podskoczyłam na łóżku i rzuciłam się w stronę szafy. Co by tu założyć. Makijaż, fryzura… Muszę wyglądać bosko. W końcu nie przyjdę do mojego kotka z gołymi rękoma.

Harry’s P.O.V.
Czekałem na Melindę od pół godziny, co chwila wysyłała SMS-y, że jeszcze 5 minut, że stoi w korku. Byłem już lekko podirytowany. Chodziło tu jednak o mojego brata. Cierpliwie czekałem, popijając kolejne szklanki coli. W końcu dziewczyna zdyszana weszła do kawiarni. Usiadłszy, bardzo długo zastanawiała się, co zamówić. Czy tylko miałem wrażenie, czy grała na zwłokę? Kiedy w końcu udało jej się coś wybrać, podjęła temat Marcela. Prosto z mostu, powiedziała o co chodzi.
-Słuchaj, Harry. To nie jest tak, że chcę ciebie o coś oskarżać. Po prostu uważam, że nie dostrzegasz tak prostych i banalnych rzeczy, jak ta, że Marcel czuje się jak ostatnie gówno, kiedy jest przy tobie. Spójrz na siebie. Myślisz, że Marcel nie myśli codziennie co by było gdyby wyglądał jak ty? Co by było, gdyby to on zawrócił w głowie najfajniejszej lasce w szkole, a nie ty? Co by było gdyby był pewnym siebie królem szkoły? To go boli. Ale wiesz co go boli jeszcze bardziej? Że ty, jego pieprzony brat, zdajesz się niczego nie zauważać! Do cholery, Harry, jesteście bliźniakami. Jesteś jego najlepszym i chyba jedynym przyjacielem. Dlaczego on nie może na ciebie liczyć? – szok malował się na mojej twarzy, kiedy Melinda dosłownie splunęła na mnie wraz z ostatnimi słowami. W brzuchu uformował się jakiś dziwny ciężar. Nie potrafiłem spojrzeć jej w oczy, uciekałem od konsekwencji. Jak zawsze.
-Jezu… Melinda. Nie wiedziałem, jak jest. To znaczy, domyślałem się, że Marcel czuje coś do [T.I.], ale żeby zaraz wpadał z depresję przez to? Ostatnio próbowałem z nim rozmawiać, ale naskoczył na mnie i aż biła od niego zazdrość, ale myślałem, że po prostu musiał się wyżyć tak raz a porządnie. Że pokrzyczy i mu przejdzie…
-Harry, jakim ty jesteś powierzchownym idiotą! Naprawdę nie dostrzegasz, że to nie chodzi tylko o [T.I.]? Chodzi o to, że Marcel zamiast mieć w tobie oparcie i móc ci zaufać, z dnia na dzień darzy cię coraz większą nienawiścią i chęcią zemsty. Myślisz, że to jest jednorazowe? Otóż nie, nie jest. Tracisz swojego brata. Przejedziesz się na tym, Styles. I to już bardzo niedługo, bo Marcel utrze ci nosa, jak jeszcze nikt nigdy w całym twoim pieprzonym, perfekcyjnym życiu. – Melinda trzęsła się ze wściekłości. Wstając gwałtownie od stolika złapała jeszcze szklankę coli i chlusnęła mi zawartością prosto w twarz po czym wyszła z lokalu. Po raz kolejny poczułem się jak dupek. Bezradny, ale wciąż dupek. Muszę w końcu stawić czoła problemom. Cholernie tego nie chciałem. Pragnąłem beztroski, miłości. Nie ciągłej pomocy bratu. Tak, brzmiało to bezwzględnie. Nigdy nie byłem typem „złote serce”. Ale tym razem wiedziałem, że w końcu trzeba będzie pokazać jaja i zająć się Marcelem. Melinda miała rację. Mogłem stracić swojego brata przez własną głupotę.

Marcel’s P.O.V.
Ostatni rzut oka w stronę salonu, gdzie czekał upieczony przeze mnie deser oraz lampki drogiego wina. Później szybkie spojrzenie w lustro, by upewnić się, iż wyglądam idealnie. Wyglądałem. Nie byłem zdziwiony. Udawanie Harry’ego okazało się świetnym pomysłem, by osiągnąć perfekcję. Nieokiełznane loczki, zieleń oczu uwolniona przez okulary, szeroki uśmiech oraz stylowe ubrania ukradzione z szafy mojego brata. Nie czułem wyrzutów sumienia. Już nie. Ten plan to był majstersztyk. Zemsta i nagroda w czystej postaci. Nagle usłyszałem dzwonek do drzwi. Gdy je otworzyłem, przede mną stanęła najpiękniejsza istota na ziemi – [T.I.]. Uśmiechnęła się… zaskoczona. O nie! Czyżby się zorientowała? Jednak zaraz po tej chwili konsternacji nastąpił najwspanialszy moment mojego życia. Moment, na który czekałem, odkąd ukończyłem siódmą klasę. Usta [T.I.] smakowały jak słodycz wszystkich owoców świata, jak powiew wiatru, jak obietnica. Smakowały jak miłość. A ona na owych pocałunkach nie poprzestała.

Your P.O.V.
Harry wydawał się na początku lekko zdziwiony moim wybuchem namiętności. Dziwne, powinien być do tego przyzwyczajony. Hormony potrafiły dać mi się we znaki. Jednak już po chwili zatracił się w pocałunku na równi ze mną. Jego wargi całowały mnie delikatnie, lecz pewnie. Z niespotykaną dotąd słodyczą. Czyżby aż tak się stęsknił? Wplotłam palce w jego loczki, na co gardłowo jęknął. Podobało mi się to, chciałam usłyszeć więcej tych jęków. Sunęłam dłonią po jego klatce piersiowej, rozpinając guziki jego czarnej koszuli w serduszka, jeden po drugim. Szybko pozbyłam się materiału odsłaniając mięśnie. Wydawał mi się nieco szczuplejszy, ale nie zwróciłam na to zbytniej uwagi, kierowana pożądaniem. Tak, pożądałam go. Poczułam jego dłonie pod skórzaną spódniczką. Ścisnął lekko mój pośladek, po czym rozpiął materiał i zsunął go po moich wąskich biodrach na ziemię. Podciągnął koszulkę do góry i już po chwili stałam przed nim w samej bieliźnie. Nie pozostałam mu dłużna i pozbawiłam go spodni. Wiedziałam, że oboje chcemy tego samego. Spojrzał w moje oczy, jak zawsze doszukując się pozwolenia. Słodki. Kochany. Rzuciłam go na łóżko i przejęłam kontrolę. Jednak już po chwili byłam pod nim. I dałam się ponieść fali rozkoszy. 

Mamy kolejną część Harry'ego i Marcela. Mam nadzieję, że Wam się spodoba :) Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze pod ostatnią częścią, jesteście kochane. Liczę na Wasze opinie również pod tym postem :) Chciałabym Wam życzyć wspaniałej zabawy w Sylwestra (tylko grzecznie!) i szczęśliwego 2014 roku. Trzymajcie kciuki, żebym się wykurowała przez te dwa dni, bo oczywiście się przeziębiłam i, cóż, zapraszam do czytania i komentowania :) Trzymajcie się Słoneczka. xx.

Madzia 

piątek, 27 grudnia 2013

#165 Harry&Zayn (część 5)



Naprawdę nie mam pojęcia, jakim cudem obudziłam się następnego ranka w jego łóżku.
Okej, może wiedziałam, jak to się stało, ale nie mogłam uwierzyć, że nie przyszło mi wczoraj do głowy, jak bardzo niezręczne będzie otworzenie oczu z głową na czyjejś klatce piersiowej i uzmysłowienie sobie tego, kto leży pode mną.
Wczorajszy wieczór spędziliśmy w jego pokoju. Rozmawialiśmy o tym, jak będą wyglądać nasze wakacje, co zamierzamy robić w przyszłości, wspominaliśmy czasy naszego dzieciństwa, kiedy nieustannie pakowaliśmy się w jakieś kłopoty. Już dawno nie spędzaliśmy ze sobą tyle czasu i naprawdę cieszyła mnie poprawa naszych wzajemnych relacji - to zupełnie, jakby te wszystkie zdarzenia, o które jeszcze dwa dni temu się martwiłam, w ogóle nie miały miejsca. W końcu jednak słońce zaszło i oznajmiłam, że powinnam wrócić do siebie. Co zrobił Harry? Zaproponował, żebym została u niego na noc. A co ja zrobiłam? Zostałam.
Z moich ust wyrwał się cichy jęk irytacji sobą samą i natychmiast tego posunięcia pożałowałam, bo chłopak poruszył się pode mną, wzdychając ze zmęczeniem i owijając szczelniej ramiona wokół mojego ciała. Nie wiem, jak długo leżałam tak, usiłując znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji – najlepiej łączące się z opuszczeniem pokoju Harry’ego – ale po jakimś czasie Styles zaczął powoli dochodzić do siebie.
W końcu usłyszałam nad swoją głową jego zachrypnięty, głęboki głos.
- Dzień dobry.
Po moich plecach przebiegł przyjemny dreszcz, który postanowiłam jednak zignorować. Skoncentrowałam się więc na rytmicznym biciu jego serca i przyjemnym zapachu jego ciała, podczas gdy jedna z jego dłoni znalazła się w moich włosach. Ta sytuacja tak cholernie przypominała mi… nie, myślenie o Zaynie nie było w tym momencie dobrym rozwiązaniem.
- Cześć – odparłam cicho, czując nienaturalne ciepło napływające do mojej twarzy.
- Jak się spało?
Cała ta sytuacja wydawała mi się co najmniej nie na miejscu. Nie powinnam budzić się u boku mojego najlepszego przyjaciela. Nie powinnam czuć na swojej skórze jego ciepłego oddechu, przyprawiającego mnie o dreszcze.  Jego ręce nie powinny dotykać mnie w ten sposób. A ja zdecydowanie nie powinnam się temu biernie poddawać.
- W porządku – mruknęłam, na nowo mierząc się z wyrzutami sumienia.
Delikatnie wyswobodziłam się z jego uścisku, siadając na łóżku i rozciągając się z westchnieniem. Niby do niczego wczoraj nie doszło, po prostu zasnęliśmy obok siebie, więc dlaczego czułam się z tym tak źle?
- Co zamierzamy dziś robić? – zapytał radośnie, najwyraźniej niezrażony moim pozostawiającym wiele do życzenia humorem. – Jakieś propozycje?
I właśnie wtedy przypomniałam sobie o moim planie na wieczór. Zayn. Obiecałam mu spotkanie, randkę czy… cokolwiek i chyba nie miałam najmniejszych szans się z tego wyplątać. Pomijając oczywiście dość istotny fakt, że wcale nie chciałam unikać spędzania z nim czasu, mimo że początkowo jego zachowanie było dość odpychające. Tak więc moim jednym zmartwieniem w tym momencie było – jak spotkać się z Malikiem, nie wzbudzając przy tym podejrzeń Harry’ego. Nie chciałam go okłamywać ani oszukiwać, ale wiedziałam też, jak bardzo cierpiałby, wiedząc, że zamiast spędzać wolny czas z nim, bawię się w najlepsze z kompletnie nieznanym mi chłopakiem.
- Uhm… - zaczęłam niewyraźnie. – Wieczorem będę musiała załatwić coś… coś ważnego, ale wcześniej mamy czas dla siebie.
- Świetnie – zamruczał, przebiegając palcami po moich plecach.

***

Stanąłem przed drzwiami jej pokoju, w duchu modląc się, by chociaż tym razem wszystko poszło po mojej myśli. Od wczoraj dosłownie umierałem, wymyślając kolejne scenariusze dzisiejszego dnia i tego, jak rozwiązać całą tą sytuację. I cóż, doszedłem do dwóch prostych wniosków. Po pierwsze, powinienem dać jej możliwość wyboru. Skoro powiedziałem jej, że bez jej pozwolenia nawet jej nie dotknę, zamierzałem danego słowa dotrzymać. Rzadko cokolwiek obiecywałem, bo to po prostu nie leżało w mojej naturze, dlatego kiedy już dawałem komuś słowo – nie było mowy o jego łamaniu. 
Wziąwszy ostatni głęboki oddech, zapukałem do drzwi. Chyba po raz pierwszy w życiu denerwowałem się do tego stopnia, że czułem, jak moje dłonie się trzęsą. Do moich uszu dobiegły jej ciche kroki i w końcu zobaczyłem jej piękną twarz. Zerknęła na mnie nieco niepewnie, na moment odwróciła się w stronę wnętrza pokoju i po raz kolejny na mnie spojrzała. Poczułem się w tym momencie nieproszony i zdecydowanie mi się to nie spodobało.
- Gotowa? – spytałem jednak pogodnie, postanowiwszy zignorować jej dziwne zachowanie.
Mogłem mieć tylko nadzieję, że nie zamierzała rozmyślić się w ostatniej chwili, wystawiając mnie do wiatru. To nie byłoby raczej w jej stylu – a przynajmniej liczyłem, że nie byłoby – więc posłałem jej ciepły uśmiech i już miałem zaproponować, że wpadnę po nią później, jeśli chce, kiedy wyszła pospiesznie na korytarz, zamykając za sobą drzwi na klucz. Dziewczyna odwróciła się do mnie przodem, spoglądając na mnie nieco niepewnie i przygryzła dolną wargę w ten swój charakterystyczny, kuszący sposób.
Zmierzyłem ją spojrzeniem i cholera, musiałem przyznać, że wyglądała gorąco. W sumie jej strój był nawet bardziej seksowny, niż bym sobie tego życzył, bo teraz moje pobożne życzenie wypełnienia obietnicy stało się mniej realne. A mimo to moje poczucie własnej wartości diametralnie podskoczyło, bo skoro wyglądała tak niesamowicie, to z pewnością to wyjście coś dla niej znaczyło. Ubrała się tak dla mnie.
- Pięknie wyglądasz – powiedziałem, posyłając jej czarujący uśmiech.
Chociaż jeśli o mnie chodzi, bardziej pasowałby tu komplement typu „Wyglądasz jak chodzący seks”. Byłby przynajmniej bliższy prawdy, ale w porę ugryzłem się w język, zdając sobie sprawę z tego, że takie słowa niekoniecznie mogłyby jej się spodobać. Dziewczyna spuściła głowę, oblewając się przy tym szkarłatnym rumieńcem - przyjemna była świadomość, że potrafiłem doprowadzić do tego dwoma słowami.
- Dziękuję – odparła ledwo dosłyszalnie.
Skinąłem głową w stronę schodów, chowając ręce do kieszeni na wypadek, gdybym jednak miał problemy z powstrzymaniem się od dotknięcia jej, co spotkało się z jej zaskoczonym spojrzeniem. W sumie nie wiedziałem, co ją tak zdziwiło, bo to, że nie zamierzaliśmy stać na korytarzu, było raczej oczywiste, prawda?
- Naprawdę nie zamierzasz mnie w ogóle dotykać? – zapytała, próbując zamaskować swoje zmieszanie.
Nie byłem pewien, czy pyta o to, bo boi się, że zrobię jej krzywdę – ta myśl naprawdę mnie zraniła, bo nie mógłbym zrobić niczego wbrew jej woli – czy dlatego, że wolałaby poczuć teraz moją dłoń na jej plecach albo moje palce wplecione w jej własne.
- Przecież właśnie to ci obiecałem – zauważyłem.
Dziewczyna pokiwała bez słowa głową, rumieniąc się jeszcze bardziej i nie czekając na mnie, ruszyła w stronę schodów. 
Wniosek numer dwa: Sprawić, by to ona zapragnęła mnie.

Am I crazy? Am I foolish?
Just a little too into you? That's for sure, babe.

Barman postawił przed nami zamówione napoje, więc wzięłam do ręki swoją szklankę, upijając nieco jej zawartości. Czułam na sobie palące spojrzenie Zayna, które na przemian schlebiało mi i nieco mnie irytowało, bo jak długo można się w kogoś wpatrywać, zanim stanie się to niegrzeczne? Jednak wbrew wszystkim moim złym przeczuciom czułam się dobrze w jego obecności i w gruncie rzeczy cieszyłam się, że przyjęłam jego propozycję i umówiłam się z nim tego wieczoru. Z pewnością było to lepsze zajęcie niż obwinianie się o zwodzenie swojego najlepszego przyjaciela.
Zerknęłam na niego kątem oka. Chłopak oparł się wygodnie na wysokim blacie baru, a jego czekoladowe tęczówki skrupulatnie śledziły każdy mój ruch. Był naprawdę piękny w panującym półmroku, kiedy jego twarz oświetlana była jedynie przez kolorowe, tańczące światła.
- Dokąd właściwie się wybierasz? – zapytałam, przerywając panującą między nami do tej pory ciszę. – Wakacje w Stanach?
Zayn zawahał się, jakby nie był pewien, jak powinien na to pytanie odpowiedzieć, po czym uśmiechnął się do mnie lekko, zatrzymując na moment pracę mojego serca. Nie chciałam być wścibska, ale nie zamierzałam też przesiedzieć całego wieczoru w milczeniu, a to pytanie wydawało się najbardziej odpowiednie.
- Można tak powiedzieć – odparł, bawiąc się trzymaną w ręce szklanką. – Właściwie płynę do mojej siostry. Mieszka w Nowym Jorku, a ja postanowiłem wykorzystać okazję i skoro już i tak się tam wybierałem, wybrałem rejs statkiem. Zawsze chciałem spędzić noc na morzu.
- Twoja siostra mieszka w Nowym Jorku? – podchwyciłam temat, szczerze zainteresowana. – Pracuje tam?
- Tak, skończyła studia ekonomiczne w Anglii, a teraz pracuje w banku. Może to nie jest mój wymarzony zawód, ale chciałbym kiedyś osiągnąć tyle, co ona – dodał, zagryzając wnętrze policzka.
W końcu temat, który skłania go do zwierzeń? Miałam ochotę zapytać go o nieco więcej – o rodzinę, może pozostałe rodzeństwo, jeśli je posiadał, jakieś hobby, ale to wszystko wydawało mi się zbyt… osobiste.
- Jestem pewna, że ci się to uda – powiedziałam cicho, rumieniąc się przy tym mimowolnie.
Chłopak podniósł na mnie wzrok, a jego twarz rozświetlił jeden z najpiękniejszym uśmiechów, jakie kiedykolwiek dane mi było zobaczyć. Poczułam, jak kąciki moich ust unoszą się ku górze, bo naprawdę nie potrafiłam nie odwzajemnić jego gestu.
- Dziękuję – odparł ciepło. – Ale szczerze mówiąc, wolałbym dowiedzieć się czegoś o tobie. Na opowiastki o moim życiu znajdziemy jeszcze czas.
Nie spodobała mi się ta odpowiedź. Naprawdę liczyłam, że poznam go trochę lepiej podczas tego wieczoru i chciałam wyciągnąć z niego jak najwięcej. Teraz jednak wydało mi się to trochę nierealne. Nie wyglądał na chętnego do mówienia o sobie.
- Jasne – mruknęłam, trochę zawiedziona. – Co chciałbyś wiedzieć?
- Może zaczniesz od kwestii twojego przyjaciela? – zasugerował, kładąc mocniejszy nacisk na ostatnim słowie.
- Nie, właściwie to nie jest temat, na który chciałabym z tobą rozmawiać – mruknęłam chłodno, biorąc kolejnego łyka mocnego napoju.
Chłopak spojrzał na mnie spod rzęs, a przez jego twarz przemknęło coś na kształt grymasu niezadowolenia. Po raz kolejny zalała mnie fala irytacji. Dlaczego za każdym razem o niego pytał? Czy nie mógł chociaż raz odpuścić i sprawić, by ten wieczór był naprawdę miły? Nie chciałam się z nim znowu kłócić, ale miałam też zamiaru opowiadać o moich relacjach z Harrym, bo sama nie byłam ich do końca pewna.
- Okej, przepraszam – powiedział obojętnie i odniosłam wrażenie, że nie są to szczerze przeprosiny. – Nie powinienem był pytać.
Kolejne minuty mijały na niezobowiązującej rozmowie o wszystkim i o niczym. Pytania Zayna głównie koncentrowały się wokół moich zainteresowań, chociaż nie byłam pewna, czy naprawdę jest tego wszystkiego ciekaw, czy po prostu stara się być uprzejmy. Udało mi się jednak przy okazji wydusić coś z Malika. Niezbyt zadowolony z sytuacji, gdzie to ja zadaję pytania, wyznał, że uwielbia malować i robi to praktycznie w każdej wolnej chwili. Ten fakt wydał mi się naprawdę intersujący, bo nie podejrzewałabym tego pewnego siebie chłopaka o zupełnie inne, artystyczne oblicze. 
- Gdzie właściwie mieszkasz? – zapytałam w końcu, podczas gdy chłopak zamawiał u barmana kolejny napój.
- Pytasz o moje rodzinne miasto czy o to, gdzie mieszkam obecnie?
Jego czekoladowe tęczówki skutecznie mnie dekoncentrowały, kiedy wpatrywał się we mnie z tą onieśmielającą intensywnością.
- Gdybym chciała… uhm… spotkać cię po powrocie do Anglii, gdzie bym cię znalazła? – sprecyzowałam, z niewiadomych przyczyn oblewając się rumieńcem.
- W Londynie – odparł, uśmiechając się do mnie. – Mieszkam tam razem z kumplem, wynajmujemy nieduże mieszkanie w północnej części miasta. Jeśli stwierdzisz, że będziesz chciała zobaczyć się ze mną za jakiś czas, to mogę podać ci swój adres albo chociaż telefon.
Skinęłam twierdząco głową, unikając jego wzroku. Nie byłam pewna, czy w ogóle chcę utrzymać z nim jakiś kontakt po zakończeniu tego rejsu, ale wolałam chyba mieć jakąś alternatywę niż zostać z niczym. Poza tym… w tym momencie tylko jedna myśl zaprzątała moją głowę. Jedna myśl, której bez rozważenia „za” i „przeciw” postanowiłam się poddać.
- Zayn? – zaczęłam ledwo dosłyszalnym głosem.
Przeniosłam wzrok na własne palce, bo naprawdę nie byłam w stanie spoglądać w tym momencie na jego piękną twarz. Wiedziałam, że wypowiedzenie tych słów przyszłoby mi wtedy z jeszcze większym trudem.
- Tak?
- Czy gdybym poprosiła cię teraz, żebyś mnie pocałował, zrobiłbyś to? – zapytałam, czując jak do mojej twarzy napływa dobrze znane mi gorąco, a moje policzki płoną.
Zdobyłam się na odwagę, by na niego spojrzeć. Jego twarz wyrażała nieukrywane zaskoczenie, ale bardziej zwrócił moją uwagę piękny uśmiech, wypływający na jego usta, zanim wypowiedziałam nieco głośniej trzy ostatnie słowa.
- Pocałuj mnie, Zayn.


Kochani, bardzo, ale to bardzo dziekuję każdemu, kto zostawił komentarz pod poprzednią częścią, jesteście cudowni ♥ Muszę przyznać, że ktoś z was ostatnio mnie rozgryzł, jeśli chodzi o piątkę i o to, jak będzie wyglądało spotkanie z Zaynem, więc gratuluję haha Miśki, chyba wiem już, jak zakończyć tego imagina (przed nami jeszcze dwie części, z prostej przyczyny - podróż miała trwać siedem dni, a każda część opisywała jeden z nich). Wiem, że nie uda mi się napisać tego tak, by zadowolić każdego z was - i zapewne będę ubolewać miesiąc, że zakończyłam to tak a nie inaczej. 
 
Bardzo dziękuję, jeśli ktoś zdecyduje się poświęcić swój czas i skomentować tę część :)
~W

czwartek, 26 grudnia 2013

Zwycięski imagin

Kochani, mamy przyjemność zaprezentować pracę, która została nam wysłana jako zgłoszenie do świątecznego konkursu i podbiła nasze serca :) A więc gratulujemy kochanej BiBi (@YouAreMy_Bigos) - jesteś świetna i naprawdę cieszymy się, mogąc podzielić się Twoją pracą z resztą czytelników ♥


- Samolot do Doncaster wyleci za 15 minut. Prosimy zajmować miejsca. - Usłyszałem informację z lotniskowych głośników.
Szybko pożegnałem się s chłopcami, nie tracąc czasu na życzenia. Mieliśmy na to już trochę czasu. Wracam do domu. Te święta będą zajebiste. Tak czuję.
Nie mogę się doczekać momentu, kiedy sobaczę moje siostry i mamę. Dawno ich nie widziałem. Ale jest jeszcze jedna osoba, za którą tęskniłem przez cały czas, którą kocham całym sercem od bardzo dawna. Martha. W te święta mam zamiar iść do niej i wyjawić jej wszystkie moje uczucia. Raz się żyje. Albo mnie przyjmie albo odrzuci. Tęskniłem za nią cały ten czas, kiedy się nie widzieliśmy.
Zająłem swoje miejsce, założyłem kaptur na głowę i w uszy wsadziłem słuchawki. Już zaczynałem tęsknić za chłopakami. Byli jak bracia. Czasami upierdliwi i nie do wytrzymania ale za to ich kochałem.  Będzie mi ich brakowało przez tych kilka dni. Już mi brakuje. Uschnę z tęsknoty.

***

To chyba jest jedyne dni w roku, w których samotność jest nie do zniesienia. Boże Narodzenie. Jeszcze rok temu spędzałam je z mamą... Szkoda, że i ona odeszła. Dwa miesiące temu nie przeżyła operacji. Ojciec zmarł jak miałam 8 lat. Teraz jestem sama, bez nikogo.
Kiedyś miałam przyjaciela. Pewnie teraz spędziłabym święta wraz z nim, bo nie pozwoliłby mi siedzieć samej. Tylko jego kariera nam trochę przeszkodziła. Przepraszam. To mi zaszkodziła. Zagrodziła mi drogę do osoby, bez której nie umiem istnieć. Osoby, która nie była dla mnie tylko przyjacielem. Osoby, którą kochałam całym sercem.
Wysłałam mu smsa z życzeniami urodzinowymi. 24 grudnia... Pewnie teraz zdmuchuje świeczki w jakimś drogim klubie. 3 lata temu to ja wymyśliłam przyjęcie niespodziankę, ja zamawiałam tort. To JA zawsze byłam przy nim, gdy był smutny, gdy potrzebował pomocy.
Teraz siedzę sama na kanapie, otulona kocem, czytając „ Wichrowe Wzgórza ”. Książka, której tak cholernie nienawidzę, a jednak za coś kocham. W koncie stoi plastikowa choinka z paroma bombkami, bez światełek, pięknych łańcuchów, wyblakła. Na ławie pośród jedzenia z KFC pali się mała świeczka. Moja mała, samotna wigilia.
- Wesołych Świąt – Szepnęłam. Po policzkach popłynęły mi łzy. Nigdy nie czułam się tak 
paskudnie samotna, niechciana, zapomniana i poniekąd zakurzona. Samotność dudniła pośród czterech ścian. Oparłam się głową o poduszkę.
Spojrzałam na małe zdjęcie moje i Louisa, które zrobiono jakieś 5 lat temu. Byliśmy beztroskimi małolatami, korzystającymi z życia. Naiwne bransoletki Best Friend Forever, które zaraz potem gubiliśmy. Każda wolna chwila spędzona w swoim towarzystwie. Teraz nie tak łatwo przestawić mi się na tryb ' Teraz jesteś sama. Zapomnij o tym co było. Nikt cię nie chce. Musisz sobie radzić”. Nie ma się co łudzić, to co było nie wróci.
Podciągnęłam kolana pod brodę, twarz skryłam w dłoniach. Dochodziła osiemnasta, na dworze panował kompletny zmrok.
I nagle zdecydowałam, że nie usiedzę ani chwili dłużej w tym cholernym domu, zupełnie sama. Chwyciłam klucze z szafki i ruszyłam do drzwi. Nie dbałam o to by zakładać płaszcz, czy inne bzdety. W tym momencie było mi szczerze obojętnie co się ze mną stanie w najbliższej przyszłości.
Otworzyłam drzwi z zamachem, gotowa wybiec z domu jak najszybciej.
Stał w drzwiach. On. W jednym ręku trzymał wielką choinkę, zapakowaną w siatkę, a w  drugiej kilka papierowych toreb. Stał u mnie w progu, mokry, w śniegu, z pełną zadowolenia miną.
- Wesołych Świąt, księżniczko – Przywitał się posyłając mi wspaniały uśmiech.
Choinkę oparł o framugę drzwi, torby postawił na podłodze.
Zakołowało mi się w głowie. Serce waliło mi jak oszalałe. Stałam przez kilka sekund gapiąc się na niego po czym rzuciłam mu się na szyję. Przytuliłam się do niego najmocniej jak umiałam. Objął mnie swoimi silnymi ramionami przyciskając mnie do siebie z całej siły. Był trochę mokry, ale co z tego? W końcu zobaczyłam go po tych 3 latach …
- Tęskniłam – Szepnęłam odsuwając się końcu. Znów się popłakałam. Czy to nie sen? Czy nie usnęłam przez przypadek na kanapie?
- Też za tobą tęskniłem, nawet nie wiesz jak bardzo. - Uśmiechnął się i starł mi łzy z policzków.  -  No ale chyba przyszedłem nie w porę, bo widzę, że gdzieś się wybierasz. - Posłał mi łobuzerski uśmiech.
- Nie! - Krzyknęłam i pociągnęłam go za rękaw do środka z taką siłą, cze prawie biedak potknął się o próg.
Zdjął płaszcz i powiesił go na kołku. Do salonu wtargał drzewko i pakunki. Ja wzięłam się za robienie herbaty. Nie mogłam uwierzyć, że on tu jest.. w moim domu, po tak długim czasie.. Nie mogłam pozbierać się ze szczęścia. Mogę zacząć krzyczeć z radości? Błaaaagam..
- Mama powiedziała mi, że pewnie będziesz sama na te święta... - usłyszałam jego głos tuż za sobą. Wzdrygnęłam się i powoli odwróciłam. Siedział rozwalony na taborecie przy stole - … i przeprosiłem ją i wyszedłem. Po drodze kupiłem choinkę i parę drobiazgów. Pomyślałem, że powinienem być przy tobie cały czas. Przepraszam, że nie odpisywałem, ale zgubiłem telefon z zapisanym twoim numerem...
- Dziękuję... Ja rozumiem, że nie mogłeś... - Wydukałam. Chwyciłam go za rękę i zaprowadziłam do salonu.
- Chyba czas ubierać choinkę, co? - Przytaknęłam i zabraliśmy się do roboty.
Z góry mogę powiedzieć, że to był najlepszy dzień w moim życiu. Jeśli nawet nie w całym
życiu, to na pewno, odkąd przestałam widywać się z Louisem. Śmiało mogę stwierdzić, że jest najbardziej pozytywną rzeczą, która mi się przytrafiła. Był jedynym otarciem łez, mimo że w ciągu ostatnich 3 lat to głównie płakałam przez niego. Ale tym, że przyszedł, dał mi do zrozumienia, że nadal mogę na niego liczyć, że zawsze będzie przy mnie.
Ubierając drzewko bawiliśmy się jak małe dzieci. Bieganie po pokoju w różnobarwnych sznurach, wieszanie bombek, żarty. Gadaliśmy w zasadzie o wszystkim i o niczym, dużo się śmieliśmy. Od śmierci mamy nie śmiałam się w ogóle.
Nie mogłam uwierzyć, że to dzieje się naprawdę, że on do mnie wrócił, nie zapomniał o starej przyjaciółce.
Lou wziął mnie na barana żebym założyła Gwiazdę na czubek choinki, a potem mało nie zaliczyliśmy podłogi, bo za bardzo się wychyliłam.
Po upływie godziny naszych wygłupów stanęliśmy przed najpiękniejszą choinką owocem naszej pracy. Ściśnięty w siatce zielony krzak okazał się pięknym, rozłożystym drzewkiem, które idealnie prezentowało się w różnobarwnych kolorach światełek i bombek.
- Piękna, co? - Lou stanął obok mnie i objął ramieniem.
- Śliczna.
- A teraz czas na prezenty! - jego głos kipiał entuzjazmem i radością. Posadził mnie na kanapie. Wyjął z kieszeni małe podłużne pudełeczko zawinięte w czerwony papier. - To dla ciebie, księżniczko. - Podał mi zawiniątko do ręki i szeroko się uśmiechnął.
- Ale Loui... Nie trzeba było. - byłam w ogromnym szoku, czerwona jak burak. Nie musiał mi niczego kupować, nie musiał wydawać na mnie pieniędzy.
- Ależ oczywiście, że trzeba było.- Jego usta wykrzywiły się w jeszcze większym uśmiechu. - No a teraz otwórz, bo nie mogę się doczekać twojej reakcji.
Rozdarłam papier i odrzuciłam go na bok. Delikatnie podniosłam wieczko pudełeczka. W środku na małej poduszeczce leżał srebrny wisiorek w kształcie maleńkiej koniczynki.
- Piękny... - Wyszeptałam. Mimowolnie oczy zaszły mi łzami.
- Cieszę się, że ci się podoba. Wiesz... Niall mi pomagał wybierać, i jak zauważył ten z koniczynką, to już musiałem go wziąć bo by mi do końca życia nie dał spokoju. - Wziął łańcuszek z pudełeczka, obszedł kanapę i zapiął mi go na szyi.
- Loui, też coś mam dla ciebie. - W pewnej chwili przypomniało mi się, co zawsze trzymałam, co chciałam mu kiedyś dać.
Poderwałam się z kanapy i pobiegłam do swojego pokoju. Przeszukałam szafki, rozrzucając rzeczy, kiedy w końcu znalazłam to na dnie starego kufra. Wbiegłam z powrotem do salonu trzymając za plecami prezent. Lou siedział rozłożony wygodnie na kanapie obserwując każdy mój ruch.
- A to dla ciebie – Wyjęłam zza pleców album z naszymi zdjęciami z dzieciństwa i podałam mu do ręki, po czym usadowiłam się obok. - Taki drobiazg. Żebyś nigdy o mnie nie zapomniał.
- Przecież ja nigdy o tobie nie zapomnę. - Spojrzał mi w oczy i lekko się uśmiechnął. - A wiesz dlaczego? - Nie czekając na moją odpowiedź kontynuował. - Bo mam cię tu. - Położył swoją prawą dłoń na piersi.
- Nie rozumiem... - odpowiedziałam nieco zdezorientowana i spuściłam wzrok.
- Bo cię kocham, głuptasku! - Zachichotał. Chwycił mnie pod brodę zmuszając mnie tym do spojrzenia sobie w oczy.
- Oh.. Lou, nawet nie wiesz... jak ja cię kocham. - Po policzkach popłynęły mi łzy.
Louis przyciągnął mnie do siebie i delikatnie pocałował. Odsunął się ode mnie na mała odległość, po czym pocałunkami starł łzy z moich rozgrzanych policzków. Wtuliłam się w niego jak najmocniej umiałam. Jedną ręką gładził mnie po włosach, a drugą po plecach.

Nie ważne ile trzeba czekać, marzenia zawsze się spełnią.

Szablon by S1K