piątek, 25 października 2013

#149 Harry ( część 4 )




- [T.I.] gdzie mnie prowadzisz? – Harry był strasznie niecierpliwy.
- Mówiłam ci przecież, że zaraz ci odwiążę opaskę. Co ty taki niecierpliwy? – chłopak westchnął tylko i mocniej ścisnął moją rękę. Prowadziłam go w pewne miejsce. Najlepsze było to, że wiedział tylko tyle, co mu powiedziałam. Nie znał mnie na tyle dobrze,  by zgadywać, co to może być. A ja już oczami wyobraźni widziałam jego reakcję. Szkoda, że nie wzięłam aparatu.
-Mam cię zostawić w lesie? – szybko zaprzeczył głową – to siedź cicho – powiedziałam stanowczym tonem. Zrobiłam kolejny krok i zamiast twardego, ubitego podłoża poczułam coś miękkiego pod moim butem.
- Cholera! – Harry na mój głos zatrzymał się i zdezorientowany  próbował rozwiązać sobie opaskę. Doskoczyłam do niego związałam ją jeszcze mocniej.
- Ej! – oburzył się – czemu krzyczysz?
- Wdepnęłam  w kupę – odruchowo spojrzałam na buta. Jego podeszwa była cała oblepiona brązową mazią –  nie wierzę, po prostu nie wierzę.
- Kupy nigdy nie widziałaś?- Harry podstawił mi swoje ramię, abym mogła się o nie oprzeć. Z wdzięcznością skorzystałam z jego pomocy i nachyliłam się do buta. Przetarłam go trochę liściem, a resztę wytarłam w trawę. Na samą myśl o tym czymś robiło mi się niedobrze.
- Po sprawie? – uśmiechnął się brunet. Kurcze, nie widział nic, a zachowywał się tak normalnie. Gdybym była na jego miejscu, na nieznanym terenie, z zawiązanymi oczami dawno bym już zwariowała ze strachu.
- Tak, misja ocalenia buta wykonana prawidłowo – chciałam zasalutować, tak, jak to robią żołnierze albo harcerze, ale zreflektowałam się, że tego nie zobaczy.
- Idziemy? – spojrzał na drzewo zamiast na mnie. Cicho się zaśmiałam – czemu się śmiejesz?
- Z ciebie – odrzekłam rezolutnie i jeszcze intensywniej wbijałam swój wzrok w jego przepiękny uśmiech. Chłopak powoli podchodził do drzewa chcąc je złapać za rękę której nie miało – mogę wiedzieć, co ty robisz?
- Gdzie ty jesteś? Nie drocz się ze mną, podaj mi rękę – Harry chyba zaczynał panikować, bo śmiesznie wymachiwał kończynami.
- Podpowiedź : na pewno nie jestem drzewem, które próbujesz teraz staranować – chłopak zatrzymał się w pół kroku i zaczął obracać zgodnie z ruchem wskazówek  zegara.
- Gdzie jesteś – nie przestawał się obracać.
- Blisko – zatrzymał się w miejscu  i ruszył w moim kierunku. Nagle zaczął biec i z impetem wpadł na mnie.
- Mam cię! – złapał mnie w niedźwiedzi  uścisk i zaczął gilgotać – dobrych węzłów to ty robić nie umiesz – sprawnie zrzucił opaskę z głowy i spojrzał na mnie swoimi szmaragdowymi oczami.
- Ugh zepsułeś sobie niespodziankę, idioto -  szturchnęłam go w bok i pociągnęłam za rękę. Zmusiłam go do biegu, coraz szybciej i szybciej, a mocniej i mocniej ciągnąć go za rękę.
- Czemu biegniemy? – wiedziałam, że Harry nie lubił biegać, a każdy większy wysiłek fizyczny oprócz jazdy deskorolką był okupywany jękami rozpaczy.
- Nie mogę pozwolić, żebyś zobaczył te widoki. Później tu wrócimy – taka odpowiedź chyba mu wystarczyła, bo zaprzestał prób.
- Masz kondycję – z uznaniem  pokręcił głową i przestał biec. 
- Nie to co ty, leniu jeden.  Ze mną nadrobisz całe życie i wybiegasz się za wszystkie czasy.
- Chyba jednak nie skorzystam z propozycji i zostanę wierny mojej Clarabelli – spojrzałam na niego krzywo i uśmiechnęłam się drwiąco – co tak na mnie patrzysz?  Clarabella to moja deska.
- Nie, nic, nic. To tak bardzo normalne nazywać swoją deskorolkę. Wcale mnie to nie dziwi – przewróciłam oczami i ruszyłam przed siebie. Harry odgadnął niemy znak i ruszył za mną.
- Gdzie idziemy? -  jeżeli jeszcze raz się o to zapyta, to uroczyście obiecuję, że walnę go w głowę. Nic nie odpowiedziałam, tylko mocniej zacisnęłam pięści – widzę, że nie chcesz mi opowiedzieć- dalej drążył temat – rozumiem, że to niespodzianka, ale muszę być mentalnie przygotowany. A jeśli to, co przygotowałaś przyprawi mnie o zawał? Jeśli wystraszę się na śmierć, albo umrę ze śmiechu?
- Po pierwsze, jesteś za młody na zawał. A po drugie, skoro ja w pewien sposób pokonałam swój lęk przed psami i nie uciekam na ich widok, ty nie przestraszysz się tego.
- „Tego” czyli czego?
- Harry,  co ty dzisiaj brałeś?! Powiedziałam, że to tajemnica i mówię to po raz ostatni! Dowiesz się na miejscu! – popatrzył zdziwiony moim wybuchem i trochę spokorniał. Uśmiechnęłam się łagodnie i stanęłam przed nim.  Wyciągnęłam chustkę i przewiązałam mu ją na oczy.  Tym razem lepiej, tak, żeby nie mógł jej odwiązać. Złapałam go za ręce i zaczęłam go prowadzić jak niewidomego.
- Uważaj, kupa. Dziura. Podnieś nogę, zrób duży krok w lewo.  Ale nie taki duży! Konar drzewa! Harry uważaj bardziej.
- Dobrze, dobrze.  Tylko prowadź mnie ostrożnie. Nie chcę się zabić w jakichś kniejach albo czym innym.
Zaśmiałam się cicho. Lokers jak zwykle przesadzał. Z jego ust wyszło już kilka nietypowych „sposobów” jak to mogłabym go uśmiercić. I za każdym razem, gdy miał taką poważną minę, nie mogłam się opanować i wybuchałam śmiechem.
Harry jest takim chłopakiem, z którym zawsze czułam się dobrze. We wczesnym dzieciństwie, jak i teraz. Nie widzieliśmy się tyle lat, a on pomimo to mnie poznał.  Poznał, pomimo, że wyglądałam jak naburmuszona smarkula. Nie ocenił mnie po okładce, okazał się być inny. Naprawdę cieszyło mnie to, że nie brakowało nam tematów do rozmowy i o wszystkim mogłam mu powiedzieć. Pewnie się dziwicie, że tak bez oporu opowiadam o całym moim życiu chłopakowi, którego widziałam dziesięć lat temu. Ale, gdy spotyka  się dawnego przyjaciela, ma się tyle tematów do nadrobienia, miliony nieprzespanych nocy.  Mamy na to dwa tygodnie.  Właściwie minęło już sporo czasu i został nam niecały tydzień.  
Prowadziłam go przez ciemny las, na którego końcu przebijało się sierpniowe słońce.  Czułam się jak w bajce. Jasne smugi światła wylewały się zza koron drzew i tworzyły piękne , małe kuleczki przypominające leśne elfy.
- Jesteśmy na miejscu – z zamyślenia wyrwał mnie cichy głos Harry’ego.
- Już niedługo.  Zaraz będziemy.
Wyszłam na oświetloną słońcem polankę, prowadząc za sobą chłopaka. Powoli odwinęłam opaskę i podprowadziłam chłopaka do niespodzianki. Spod oka spojrzał na gniadego konia i odwrócił wzrok na mnie.
- Oto niespodzianka! – krzyknęłam radośnie i zachęciłam go, by wsiadł na konia.
Obydwa konie były przywiązane do specjalnego drążka i spokojnie czekały na nas. Gdy nie doczekałam się reakcji Hazzy  spojrzałam na niego. Stał w osłupieniu i patrzył to na mnie, to na konie.
- Stało się coś?
- Nie wcale. Tylko wiesz. Te konie są takie duże, takie wysokie. Nie było kucyków? Albo mam jeszcze lepszy pomysł! Ty sobie pojeździsz, a ja popatrzę.
- Po co skoro możemy razem? – widziałam, że się waha.
- Ale ja mam uczulenie na sierść. I alergię na zapach. I w ogóle jakoś tak źle się czuję – próbował wszystkich metod, by przekonać mnie, że to zły pomysł.
- Już wiem, co się z tobą dzieje! – wykrzyknęłam triumfalnie  - ty się po prostu boisz!
- Ja?! W  moim słowniku nie ma słowa „strach” – wypierał się, ale ja znałam prawdę.
- Udowodnij – spojrzałam mu prosto w oczy. Rzuciłam wyzwanie. Byłam pewna, że jego męska duma nie pozwoli, żebym się z niego śmiała i Harry podejmie wyzwanie.
- Pokazać ci, że umiem jeździć konno?
- Jeżeli umiesz, to pokaż na co cię stać.
- To patrz i się ucz – podszedł do konia i spróbował na niego wejść.
- Włóż nogi w strzemiona, będzie ci łatwiej – podpowiedziałam mu.
- Przecież dobrze o tym wiem – po kolejnej próbie udało mu się wejść na grzbiet zwierzęcia. Jednak nadal nie mogłam uwierzyć w jego nieporadność. Co prawda już siedział na koniu, ale i tak by nie ruszył, bo koń nadal był uwiązany.
- A linka? – skinieniem głowy wskazałam na drążek, do którego byłą przywiązana lina. Harry zrobił niewyraźną minę i już szykował się, by zeskoczyć z konia, ale powstrzymałam go. Odwiązałam linkę i zwinnie wskoczyłam na mojego konia.
- A twoja linka? – spytał Harry.
- Przecież nie muszę go odwiązywać z dołu – nachyliłam się do przodu i sprytnie odwiązałam linkę. Chłopak zagwizdał z uznaniem i uśmiechnął się w moją stronę.
- Jedziemy? – ponownie spojrzał na mnie zza wachlarzu swoich czarnych rzęs. Zadziorny uśmieszek wstąpił na jego twarz. Przycisnął konia pod boki i ruszył stępem. Nim się zorientowałam przeszedł w kłus i zostawił mnie w tyle. Skłamał. Jednak umiał jeździć. I to bardzo dobrze.
Witam Was dziewczyny po kolejnej długiej przerwie. Postanowiłam, że od dnia dzisiejszego postaram się, by  dodawać w każdy piątek imagina.  Jestem strasznie  nieodpowiedzialna. Weronika i Maja są w liceum, a ja w drugiej klasie gimnazjum. Wychodzi na to, że to One mają więcej czasu, by dodawać ima giny, a przecież powinno być na odwrót. To ja powinnam spędzać czas na pisaniu ima ginów. Przepraszam, że Was zawiodłam, zawodzę i pewnie zrobię to jeszcze niejeden raz. Po prostu czasami mam wszystkiego dosyć i teraz muszę podjąć wiele ważnych decyzji, dotyczących mojego życia. Proszę o wyrozumiałość. Mam nadzieję, że ta część Wam się spodoba. Jeżeli tak, to fajnie by było, gdybyście skomentowały.
Naprawdę bardzo Was  kocham i dziękuję za milion wyświetleń! <3
                                                                                                                                Agata

sobota, 19 października 2013

#148 Liam (część 1)

Z całego serca dziękujemy za ponad milion odsłon! Jesteście wspaniali
______________________________________________________________


- Ten pomysł jest idiotyczny, dziecinny, jego powodzenie graniczy z cudem i… o Boże, Louis, jak ty w ogóle mogłeś wpaść na coś tak głupiego? – jęknąłem, spoglądając z rezygnacją na przyjaciela.
Siedzieliśmy właśnie w naszym wspólnym salonie i wydawało mi się, że spędzę w przyjemny, odprężający sposób to wakacyjne popołudnie, ale – jako, że moi przyjaciele byli… hm, sobą – w obecnej sytuacji raczej nie było na to szans. Spojrzałem uważnie na bruneta, który rzucił się z impetem na stojący naprzeciwko mnie fotel, chichocząc.
Chłopak uśmiechnął się w ten swój złowieszczy, przerażający sposób i zmrużył figlarnie oczy. Doskonale znałem ten wyrazem twarzy i mogłem być pewien, że nie wróżył on niczego dobrego.
- Ja uważam, że ten pomysł jest całkiem w porządku – odezwał się Niall, opadając na kanapę tuż obok mnie i szczerząc się wesoło. – Na pewno jest lepszy niż to twoje „będę na nią patrzył jak psychopata, może się domyśli”.
Tomlinson parsknął śmiechem, wyciągając rękę w stronę blondyna i chłopak już miał przybić mu piątkę, ale poczuwszy na sobie moje mordercze spojrzenie, natychmiast zrezygnował. Wtulił się z niewinnym uśmiechem w jedną z leżących na kanapie poduszek, spoglądając na mnie spod rzęs.
Westchnąłem z rezygnacją, zamykając ze zmęczeniem oczy. Oni oszaleli, to nie ulegało wątpliwości. Przede wszystkim oszalał Louis, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie wpadłby na coś tak durnego. Horanowi chyba też się udzieliło, ale w jednym miał rację – każda metoda była lepsza od tej, którą ja obrałem.
- Proponuję zacząć od jutra – mruknął Lou, opierając nogi na stojącym przed nami stoliku i układając się wygodnie w fotelu. – Ta koncepcja jest tak genialna, że po prostu nie może się nie udać.
Niall pokiwał z powagą głową, jakby nasz przyjaciel mówił o czymś choć w połowie tak ważnym, jak degradacja środowiska i problem globalnego ocieplenia. Normalnie parsknąłbym śmiechem, widząc jego minę, ale nie dziś.
- Określiłbym ją inaczej – odparłem, posyłając mu powątpiewające spojrzenie.
Chłopak zaśmiał się melodyjnie, poprawiając się w fotelu i zamykając oczy z usatysfakcjonowanym uśmiechem.
- Dlatego nie ty ją określasz, Li.

- Powtórz, bo chyba czegoś nie zrozumiałam – mruknęłam, wpatrując się z zaskoczeniem w jego brązowe oczy.
Westchnął, spuszczając z zażenowaniem głowę, by ukryć oblewające jego policzki rumieńce.
- Błagam, nie każ mi mówić tego jeszcze raz – jęknął, chowając twarz w dłoniach.
Nabrałam do płuc tak wiele powietrza, jak tylko było to możliwe i zamrugałam kilkakrotnie, nie chcąc jeszcze bardziej peszyć go intensywnym spojrzeniem. Odwróciłam głowę, usiłując przyswoić sobie w jakiś sposób to, co usłyszałam, ale naprawdę nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Przecież to jakiś idiotyzm! Do tej pory sądziłam, że ludzie wpadają na takie pomysły tylko w durnych komediach.
- Mam udawać twoją dziewczyną? – spytałam w końcu zdumiona, oczekując jakiejkolwiek reakcji z jego strony.
- Tylko przez jeden dzień – dopowiedział szybko, prostując się.
Spojrzał na mnie błagalnie, układając usta w charakterystyczny dziubek. Wyglądał, jakby miał zamiar za chwilę paść przede mną na kolana i błagać na klęczkach, żebym mu pomogła. Nie chodzi o to, że nie chciałam udzielić mu tej pomocy, ale… do cholery, co to za idiotyczny pomysł?
- A potem?
Jakoś nie widziało mi się zakończenie tego cyrku, bo jak mielibyśmy to zrobić? Powiedzieć, że wyjechałam? Że skręciłam nogę, wylądowałam w szpitalu i prawdopodobnie mam tak ogromny uraz psychiczny, że jego przyjaciele nie będą mogli zobaczyć mnie już nigdy ponownie? Że w jakiś magiczny sposób straciłam pamięć i nie jestem w stanie po raz kolejny ich spotkać, bo nie mam pojęcia, kim są? Że go zdradziłam, zaszłam w ciążę, urodziłam w ekspresowym tempie i wyniosłam się z miasta? Lepsze opcje nie przychodziły mi do głowy.
- Następnego dnia powiem, że zerwaliśmy z przyczyn oczywistych – odparł, uśmiechając się niepewnie.
Prychnęłam i mimo starań nie udało mi się powstrzymać rozbawionego uśmiechu, który wtargnął na moje usta. Przyjrzałam mu się uważnie, chcąc się dowiedzieć, czy aby na pewno mówi poważnie, ale Liam szybko odwrócił wzrok.
- Jakie to „oczywiste przyczyny”?
- Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę.
Nie mogłam się nie zaśmiać, słysząc to niezwykle marne wytłumaczenie. Liam był wręcz niesamowicie marnym kłamcą i naprawdę nie wyobrażałam sobie improwizacji w jego wykonaniu.
- Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł – stwierdziłam niechętnie.
Podchodziłam do tego pomysłu raczej sceptycznie. Ja i Liam byliśmy przyjaciółmi od dobrych kilku lat i nie miałam pojęcia, jak moglibyśmy chociaż przez chwilę udawać parę. Przecież to wymagałoby ciągłego chodzenia za rękę, całowania i tego typu zabiegów, a ja i on… nie, to nie mogło wyjść.
- Ale ja doskonale wiem, że to nie jest dobry pomysł – mruknął smętnie. – Tylko że niezbyt widzę inne wyjście z tej sytuacji. Powiedziałem, że mam dziewczynę, więc muszę pokazać się z dziewczyną.
Nie miałam pojęcia, dlaczego Liam w ogóle wpakował się w coś takiego. Do czego było mu potrzebne to całe udawanie? Przecież bycie singlem to żaden wstyd, przynajmniej w moim mniemaniu, ale ja byłam dziewczyną, więc nasz pogląd na te sprawy na pewno się różnił.
- Dlaczego to mam być akurat ja? – zapytałam, wzdychając.
Payne miał przecież wiele bliższych i dalszych koleżanek i naprawdę nie widziałam powodu, dla którego akurat ja miałam brać w tym wszystkim udział. Równie dobrze mógł poprosić o to kogoś innego, prawda?
- Bo jesteś moją przyjaciółką? Bo znamy się od bardzo dawna i ufamy sobie nawzajem? Bo powiedziałem, że to ty jesteś moją dziewczyną?
Podniosłam na niego zaskoczone spojrzenie, ale nie udało mi się nawiązać z nim kontaktu wzrokowego, bo jego głowa pozostawała spuszczona, a policzki pokrywał szkarłatny rumieniec. Słowa, które właśnie opuściły jego usta, były jednymi z ostatnich, jakich się spodziewałam.
- Słucham?!
Liam przygryzł nerwowo wargę, niewzruszenie wpatrując się z swoje kolana. Wyglądał na nieco zagubionego w całej tej sytuacji i w sumie wcale mu się nie dziwiłam. Zapewne zachowywałabym się podobnie, gdybym to ja oczekiwała od niego podobnego dowodu przyjaźni.
- Umknął mi drobny szczegół… - wymamrotał niewyraźnie, nerwowo bawiąc się palcami.
Musiałam to przemyśleć. Przecież nikt normalny nie odstawia takich teatrzyków, a już na pewno nie robią tego najlepsi przyjaciele. Nie widziałam siebie w roli dziewczyny Liama, bo też nigdy dotąd nie postrzegałam go jako kogoś, z kim mogłabym w bliższej lub dalszej przeszłości być. Z drugiej strony wiedziałam, jak bardzo chłopak to wszystko przeżywa i jak ważna jest dla niego ta sprawa. Nie mogłam zostawić go z tym wszystkim samego, nawet jeśli nie uśmiechała mi się taka forma pomocy.
- Rzeczywiście drobny… - zauważyłam z sarkazmem, wzdychając.
- Pomożesz mi? – spytał cicho.
Zamknęłam oczy, po raz ostatni analizując wszystkie za i przeciw. I chociaż więcej mogłam wytypować argumentów przeciw…
- Wisisz mi pizzę za to, co dla ciebie robię.
Chyba oszalałam.

Stanęłam przed otwartą na oścież szafą, z uwagą przeglądając jej zawartość. Nie miałam pojęcia, co powinno się na siebie założyć z okazji poznania kumpli swojego chłopaka, bo jak dotąd nigdy nie miałam tego problemu. Moje spojrzenie padło na letnią sukienkę, ale przecież to nie był powód do strojenia się i odpicowania aż do tego stopnia. Westchnęłam ciężko, siadając po turecku i ponownie lustrując wzrokiem wnętrze szafy.
Mój telefon rozbrzmiał dobrze znaną mi melodią, więc wyjęłam go pospiesznie z kieszeni spodni, spoglądając na wyświetlacz. Liam.
- Tak? – mruknęłam do telefonu, gładząc opuszkami palców materiał czarnego żakietu.
- Stresujesz się? – spytał bez ogródek i po tonie jego głosu mogłam stwierdzić, że dzwoni, bo on sam zaczyna się denerwować. – Przyjść do ciebie?
- Nie musisz, chyba że naprawdę chcesz – odparłam, wdychając. – I nie, nie stresuję się. Powinnam?
- Uhm… nie, zapewne nie. Przecież to nic takiego, prawda? – mruknął niepewnie i odchrząknął. – To tylko udawanie, nic… osobistego…?
 - Oczywiście, panikaro – zaśmiałam się cicho. – To co, wpadasz czy widzimy się na miejscu?
Niemal widziałam wyraz jego twarzy, kiedy denerwował się, przyciskając do ucha telefon i przygryzając dolną wargę.
- Spotkamy się pod kręgielnią – oznajmił po chwili wahania i pożegnawszy się krótko, rozłączył się.
Chyba jednak ubiorę spodenki…

- Nie ważcie cię nawet wspomnieć przy niej, że mi się podoba. Nie róbcie niczego głupiego, nie popychajcie nas na siebie, nie wylewajcie na nas picia, nie uskuteczniajcie żadnych aluzji na temat przytulania, całowania i uhm… całej reszty – wymieniałem nerwowo, z paniką obserwując uśmiechy moich przyjaciół. – Nie rzucajcie nam tych swoich znaczących spojrzeń, żadnego poruszania brwiami, chichotania, patrzenia na nas dłużej niż trzy sekundy, uśmiechania się, oddychania i… możecie po prostu stąd sobie pójść? Powiem, że coś wam wypadło.
Zayn parsknął śmiechem, zakładając ręce na piersi i lustrując mnie swoim rozbawionym spojrzeniem. Ani on ani pozostała trójka nie wydawała się nawet bliska opuszczenia tego budynku i szczerze mówiąc, zacząłem powoli tracić nadzieję, że wyjdę z tego wszystkiego cało. Może miałem jeszcze jakieś złudzenia, kiedy wychodziliśmy z domu, ale zostały one rozwiane, kiedy tylko Louis zaczął wypatrywać mojej „dziewczyny”.
- Chyba żartujesz – prychnął, przechadzając się niecierpliwie w tą i z powrotem. – Powiedziałem ci już, ten plan nie może nie wypalić. Zresztą, chłopcy też tak uważają.
- O ile Liam nie zacznie panikować – dopowiedział Harry, posyłając mi uspokajający uśmiech, który jeszcze bardziej pogorszył mój stan psychiczny.
Rzuciłem mu mrożące krew w żyłach spojrzenie i opadłem na stojącą nieopodal ławeczkę, przyglądając się ludziom, którzy już grali, zbijając kolejne kręgle. Nie wiedziałem, czy kręgielnia to dobry pomysł, bo moje umiejętności w tej dziedzinie były dość… ograniczone. Gdyby to zależało ode mnie, wybrałbym inne miejsce – na przykład kino, bo tam moi przyjaciele nie mieliby okazji odzywać się przez calusieńkie dwie godziny trwania filmu. Ale oczywiście Louis zachowywał się, jakby to była jego randka i łaskawie dał mi znać, że na początek zaplanował kręgielnię.
- Będzie dobrze, zobaczysz – usłyszałem pogodny głos Nialla, który usiadł leniwie tuż obok mnie. – Nie pozwolę im nabroić bardziej niż będzie to konieczne.
Bardziej niż będzie to konieczne? Robienie ze mnie zakochanego idioty nigdy wydawało mi się jakoś specjalnie konieczne, więc dlaczego w ogóle mieliby próbować? Zależało mi na tej dziewczynie i naprawdę chciałem wypaść przed nią dobrze, nawet jeśli ta sytuacja, w której teraz się znaleźliśmy, była trochę naciągana. Moi przyjaciele doskonale wiedzieli, kim ona jest, co lubi i jak spędza wolny czas. Poza tym rozumieli, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, więc nie musiałem niczego przed nimi udawać. To nie był dobry pomysł, bo co, jeśli jakimś cudem dowie się, że to podstęp?
W zasięgu mojego wzroku pojawiła się ona. Szybkim krokiem przemierzała parking, wypatrując nas przez przezroczyste, szklane ściany kręgielni. Uśmiechnąłem się na jej widok, jednocześnie jeszcze bardziej się denerwując.
- Idzie – zachichotał Lou, ruszając w jej kierunku.
- Idioto, skąd wiesz, że to ona? – mruknąłem, bo przecież oficjalnie Tomlinson nie powinien wiedzieć, jak ona wygląda.
Louis najwyraźniej załapał, o co mi chodzi, bo nienaturalnie szybko zmienił decyzję, co do kierunku poruszania się i obrócił się na pięcie, wracając w podskokach do chłopców. Jak dziecko, słowo daję. Aż ciężko mi było uwierzyć, że jest z nas wszystkich najstarszy.
Podniosłem się z ławki i kilkoma krokami doskoczyłem do drzwi, otwierając je przed nią. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie promiennie i stanęła na palcach, drastycznie zmniejszając odległość między naszymi twarzami. Poczułem jej ciepłe wargi na moim policzku, a bicie mojego serca przyspieszyło do granic możliwości. Nie sądziłem, że przyjdzie jej to z taką łatwością. Spojrzała na mnie znacząco, przenosząc wzrok na nasze ręce, chyba sugerując, że powinienem przejąć inicjatywę. Splotłem ze sobą nasze palce, prowadząc ją w stronę chłopców, którzy szczerzyli się niepokojąco, obserwując rozwój sytuacji.
- Nie musisz się przedstawiać – powiedział Louis, gdy tylko zbliżyliśmy się na wystarczającą odległość. – Wiemy kim jesteś. Liaś tyle nam o tobie opowiadał! Mówił o tobie non-stop przez ostatnie pół roku. Słowo daję, dobrze, że w końcu się zeszliście, bo wszyscy byśmy oszaleli.
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie, skutecznie maskując śmiechem zmieszanie, które niewątpliwie jej towarzyszyło. Zerknęła na mnie pytająco, ale wolałem nie pogarszać swojej sytuacji, więc po prostu zacisnąłem mocniej palce na jej własnych, posyłając przyjacielowi mordercze spojrzenie. Poczułem ciepło, napływające do mojej twarzy i niewątpliwie wyglądałem w tym momencie jak burak. Co oni do jasnej cholery wyprawiali?!
- Miło was poznać – zachichotała, uśmiechając się do nich przyjaźnie. – Mi też Liam wiele o was mówił.
- Och, doprawdy? – odezwał się Niall, a Zayn „przypadkowo” zakrztusił się powietrzem.
Westchnąłem z rezygnacją, zamykając ze zmęczeniem oczy. Będzie tragicznie, już to wiedziałem. Nie obędzie się bez idiotycznych komentarzy moich przyjaciół, które kompletnie mnie skompromitują, a moja przyjaciółka-dziewczyna uzna mnie za skończonego idiotę i więcej się do mnie nie odezwie.


Cześć Kotki :)

Wracam do was po dość długiej przerwie, a że kondycja mojej weny pozostawia wiele do życzenia, to postawiłam na coś lekkiego. Część pierwsza z dwóch, a następną postaram się dodać po weekendzie :) Poza tym pracuję nad dłuuugim Harrym, ale ten imagin jest dla mnie raczej wymagający i ciężko mi się go pisze, więc jeszcze troszkę na niego poczekacie... 
Mogę liczyć na wasze opinie? Dawno nie czytałam waszych komentarzy :D

PS. Wyniki konkursu niedługo, mamy drobne problemy z wytypowaniem zwycięzcy, więc trzymajcie kciuki za siebie nawzajem :)

Kocham
~W

sobota, 12 października 2013

#147 Zayn (część 6) zakończenie




Obudził mnie dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach. Nawet nie zauważyłam, kiedy zasnęłam. Przetarłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Nie, to nie był sen. Niestety. Wciąż siedziałam w jakimś obskurnym gabinecie, zamiast w moim przytulnym pokoju. Za oknem było już ciemno, co oznaczało, że musiałam przespać cały dzień. Drzwi się otworzyły, a do pokoju weszła przestraszona Ashley.
-Pośpiesz się, nie mamy dużo czasu – rzuciła, nawet na mnie nie patrząc.
-Co? - spytałam zdezorientowana.
-Po prostu się ruszaj – odparła Ashley, głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Szybko zamknęłam buzię i powstrzymałam się od zadania setki pytań, które nie dawały mi spokoju. Podniosłam się z krzesła, na którym zasnęłam i podeszłam do Ashley. Dziewczyna nerwowo przeszukiwała jakieś półki i szuflady. Przyglądałam jej się uważnie. Co ona wyprawia?
-Powiesz mi w końcu, co się dzieje? - rzuciłam, nie mogąc dłużej utrzymać języka za zębami.
-Nie teraz – usłyszałam w odpowiedzi.
Westchnęłam i w napięciu czekałam na rozwój wydarzeń. Dziewczyna przejrzała już wszystkie możliwe zakamarki, jednak wciąż nie znalazła tego, czego szukała. Przeklęła pod nosem, ale na tyle wyraźnie, żebym ją usłyszała, podniosła się i odwróciła do mnie przodem.
-Trudno, musi być w 309.
-Co? - spytałam jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej.
Ash nie odpowiedziała. Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę drzwi.
-Gdzie my do cholery idziemy? - tym razem podniosłam głos, za co zostałam potraktowana złowrogim spojrzeniem.
-Chcesz się stąd wydostać, czy nie?
Pokiwałam twierdząco głową, nie będąc w stanie wydusić słowa. Uciekamy?
-To siedź cicho – po tych słowach Ashley otworzyła drzwi i chwilę później znalazłyśmy się na korytarzu.
Dziewczyna ciągnęła mnie w tylko sobie znanym kierunku, a moje myśli zaprzątała tylko jedna kwestia. Gdzie jest Zayn?
To o niego najbardziej się martwiłam. Nie wiedziałam, co się z nim stanie. Czy ucieka razem z nami? A może zostanie tutaj? Zupełnie sam, bez żadnego sprzymierzeńca po swojej stronie. To musiałoby być dla niego straszne. Niby ani ja, ani Ashley, ani nawet Joey nie byliśmy mu w stanie pomóc, ale jednak byliśmy przy nim. Nie został z tym wszystkim sam. Z zamyślenia wyrwało mnie uderzenie.
-Auć – pisnęłam, nie kontrolując się.
-Ciszej skarbie, jeszcze nas ktoś usłyszy – odezwał się znajomy głos.
Podniosłam wzrok i oniemiałam. Osobą, na którą wpadłam był nikt inny, ale sam Zayn. Uśmiech od razu pojawił się na mojej twarzy, gdy zrozumiałam, że jest cały, zdrowy i przede wszystkim, że nie zostaje tu sam z tymi potworami. Ucieka z nami.
Nawet nie próbowałam się uspokoić. Rzuciłam się chłopakowi na szyję i mocno go przytuliłam. Zayn nie wahał się przed odwzajemnieniem mojego gestu. Przycisnął mnie do siebie jeszcze mocniej i złożył przelotny pocałunek na mojej szyi co sprawiło, że się zarumieniłam. Na szczęście całą twarz zakrywały mi moje własne włosy, więc nikt tego nie zauważył.
-Dobra, gołąbeczki, starczy. Nie po to tu jesteśmy, pamiętacie? - rzuciła zniecierpliwiona Ashley patrząc z uśmiechem na naszą dwójkę.
Wiedziałam, że się denerwuje, chociaż nie bardzo rozumiałam czym.
-No właśnie nie pamiętam, bo nikt mi nie powiedział. Możecie mi łaskawie wyjaśnić, co się dzieje? - spytałam.
-Uciekamy – odparł Joey, który nie wiadomo skąd pojawił się koło Zayna.
-No to na co czekamy? Chodźmy! - zarządziłam.
Chwyciłam dłoń Zayna i ruszyłam w stronę wyjścia, jednak chłopak ani drgnął. Spojrzałam na niego i uniosłam jedną brew w geście zdezorientowania.
-Nie możemy wyjść głównym wejściem, zaraz by nas ktoś zauważył – wyjaśnił Zayn – Musimy skierować się do tylnych drzwi, jednak są one zawsze zamknięte. A klucz jest w pokoju Mike'a.
Wszystkie moje mięśnie gwałtownie się spięły na dźwięk jego imienia. Głośno przełknęłam ślinę i mocniej chwyciłam rękę Zayna.
-Ktoś musi po niego pójść. Mike najprawdopodobniej śpi, ale cholera go wie – wyjaśniła Ashley, patrząc na mnie z troską wymalowaną na twarzy.
-Ja to zrobię – od razu zgłosił się Zayn.
Spojrzałam na niego zaskoczona, a język uwiązł mi w gardle.
-I tak naraziłem was wszystkich na ogromne niebezpieczeństwo. Najpierw [T.I], a teraz Ash i Joey'a za pomoc w ucieczce. Nie mogę was prosić o więcej.
Wciąż wpatrywałam się w chłopaka, nie będąc w stanie nic z siebie wydusić. Zayn odwrócił się do mnie, zrobił krok do przodu, nachylił się i pocałował mnie w czubek głowy.
-Będzie dobrze. Wrócę nim się obejrzysz – wyszeptał tak, żebym tylko ja mogła usłyszeć, po czym puścił moją dłoń i skierował się w stronę końca korytarza.
Stałam jak skamieniała i wpatrywałam się w oddalającą się sylwetkę. Ashley stanęła koło mnie i objęła mnie ramieniem. Chwilę później Zayn zniknął za zakrętem i tyle go widziałam.

Czekaliśmy na chłopaka już dobra pół godziny, a ja denerwowałam się jak nigdy przedtem. Dłonie mi się pociły, nie mogłam ustać w miejscu, ciągle chodziłam w tę i z powrotem. Od tego stresu kręciło mi się w głowie. A co, jeśli został złapany, a właśnie w tej chwili Mike idzie po nas? Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam się trząść. Nigdy nie umiałam sobie poradzić z negatywnymi emocjami. Nie było to moją dobrą stroną. Nagle wszystkie światła zgasły. Jakby zabrakło prądu.
Przerażona podskoczyłam i uderzyłam w ścianę. Syknęłam z bólu i rozmasowałam bolące ramię.
-Co się dzieje? - usłyszałam szept Ashley.
-Nie mam pojęcia, ale obawiam się, że go złapali – odparł Joey.
Wstrzymałam oddech i jakimś cudem powstrzymałam szloch. Poczułam swoje własne, gorzkie łzy na policzkach, ale nie wydałam żadnego dźwięku. Odsunęłam się do tyłu i oparłam o drugą ścianę. Miałam dość. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie Zayna. Jego uśmiech, jego piękne oczy, które zawsze tak lśniły, gdy tylko na mnie spojrzał, jego idealnie ułożone włosy. To było dla mnie za wiele. Wydałam z siebie cichy szloch i momentalnie zatkałam sobie usta ręką.
-[T.I]? Wszystko w porządku? - usłyszałam zaniepokojony głos Ash.
Nie odpowiedziałam. Zamiast tego zaczęłam nasłuchiwać. Bliżej nieokreślony dźwięk, który minie do tego zmusił, stawał się coraz głośniejszy. Po chwili zorientowałam się, że są to kroki. Ktoś szedł, a raczej biegł w naszą stronę. W tej ciemności nie mogłam zobaczyć zupełnie nic, ale byłam pewna, że zrobiłam się blada jak ściana.
Kroki się zbliżały, coraz głośniejszy dźwięk przerywał ciszę panującą na korytarzu. Moje serce waliło jak oszalałe, a oddech stał się 10 razy szybszy. Zacisnęłam dłonie w pięści i czekałam na dalszy rozwój wydarzeń. Osoba biegnąca w naszą stronę była już jakiś metr od nas, a ja usłyszałam dźwięk ładowanego karabinu. Zacisnęłam powieki i nagle poczułam, że coś, a raczej ktoś we mnie uderza. Po sylwetce wywnioskowałam, ze był to mężczyzna. Ashley i Joey nagle gdzieś zniknęli. Zostałam tylko ja i on. Chwycił mnie w pasie i pociągnął w swoją stronę. Próbowałam się wyrwać, ale było ode mnie silniejszy. Mężczyzna zaczął mnie ciągnąć w nieznanym mi kierunku, a ja z całych sił powstrzymywałam się od głośnego płaczu. Nagle tuż przed nami otworzyły się drzwi. Zostałam wypchnięta na zewnątrz i upadłam z hukiem na ziemię. Syknęłam z bólu, który przeszył całe moje ciało.
-[T.I], nic ci nie jest? - usłyszałam głos Zayna tuż nad sobą.
Od razu podniosłam głowę, a gdy tylko upewniłam się, że rzeczywiście nade mną stoi, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Jego twarz była brudna, miejscami we krwi, włosy sterczały na wszystkie strony, koszulka była powyciągana i rozdarta, ale dla mnie i tak był najprzystojniejszym mężczyzną na tej planecie. Uśmiechnął się do mnie, zwalając mnie tym z nóg. Nie zastanawiałam się dłużej, podniosłam się lekko na rękach, zbliżyłam nasze twarze do siebie i zachłannie wpiłam się w jego usta. Na początku Zayn był wyraźnie zaskoczony, ale po chwili równie zachłannie odwzajemnił mój pocałunek. Nigdy nie sądziłam, że czyjeś usta mogą tak nieziemsko smakować. Oderwaliśmy się od siebie, a ja powróciłam do wcześniejszej pozycji, sycząc przy tym z bólu. Zayn podał stojącemu koło niego Joey'owi karabin, który trzymał w dłoni i wziął mnie na ręce tak, jak bierze się pannę młodą lub księżniczkę.
-Co się właściwie stało? - spytała Ashley.
-Mike mnie złapał, ale na szczęście miałem się czym obronić. Lepiej szybko się stąd zbierajmy.
-Zastrzeliłeś go?! - powiedziałam zszokowana.
-Tylko oszołomiłem. Ale to już nie twoje zmartwienie – odparł z uśmiechem Malik.
-Stary, lepiej się zbierajmy za nim się zorientują, którędy wyszliśmy – rzucił Mike.
-Racja – powiedział Zayn i ruszył przed siebie, wciąż niosąc mnie w ramionach.
Spojrzałam na chłopaka, co odwzajemnił. Chwilę się sobie przyglądaliśmy, po czym Zayn pocałował mnie w nos.
-Poczekaj chwilę, zaraz będziemy w domu – wyszeptał, gdy tylko znaleźliśmy się między drzewami.
Wtedy wiedziałam, że przy nim jestem bezpieczna. Już niczym nie musiałam się martwić. Zaraz wrócę do domu.



Just hold on we're going home
It's hard to do these things alone
Just hold on we're going home

Hej kochani!
Wow, ale mnie tu dawno nie było *O* Okazało się, że w liceum wcale nie jest tak łatwo, jak się spodziewałam :<
Ale startujemy z tym blogiem na nowo! Teraz żegnamy się z Zaynem. Z kim chcecie kolejnego imagina? Jestem otwarta na propozycje <3
Kocham xx

~M
Szablon by S1K